wtorek, 27 marca 2018

Pierwszy rejs do morza Cz.VI ~ Z prądem i pod prąd

Kamień Pomorski gościł nas do kolejnego ranka. Zwiedziliśmy to klimatyczne miasteczko. Trzeba przyznać, że ma imponujące zabytki, no i związki z historią bogate.
Najbliżej mariny znajdowała się baszta - brama, będąca elementem umocnień miejskich, w których obecnie znajduje się nowoczesne i bardzo ciekawe muzeum kamienia.
                                                     Zwieńczenie baszty od wewnątrz
W jednej z sal stoi szkielet tyranozaura, a na telebimach wyświetlana jest historia związana z życiem i zagładą dinozaurów. Dla Ani to gratka. Bardzo ją zaciekawiła ta prezentacja. Potem zwiedzaliśmy kolejne sale, na kolejnych poziomach, a między nimi, wzdłuż schodów, sprytnie umieszczone gabloty, w których w ciekawy sposób prezentowano różne minerały.

Wreszcie dotarliśmy na szczyt baszty, skąd rozpościerał się piękny widok na miasto i Zalew Kamieński.
Wędrowaliśmy dalej. W rynku oczarował nas piękny, XIII wieczny ratusz.
W piwnicy tego szacownego zabytku usytuowana była stylowa restauracja. W sam raz dla nas, bowiem czas zrobił się obiadowy i poczuliśmy głód.
Po obiedzie, przeszliśmy do katedry, równie zabytkowej i pięknej.
                                                               Dzwonnica katedry
                                                                           Katedra

Na drzwiach wisiało ogłoszenie o koncercie symfonicznym, który miał się odbyć w katedrze o godzinie 19.00 . Udało nam się trafić na wieczór kulturalny. Zawsze ciekawiły mnie te wieczory, o których czytywałem w prasie i zawsze chciałem usłyszeć dźwięk jednych z najsłynniejszych organów w Polsce. Usłyszałem. W programie nie mogło zabraknąć toccaty i fugi d-moll J.S. Bacha. Program był bardzo bogaty, a dla mnie ciekawy i satysfakcjonujący. Wyszedłem z katedry w kulturalnym uniesieniu. Na rano zostawiliśmy sobie ciekawostkę w postaci wystawy figur żołnierzy "kamiennej armii" z Chin, którą zorganizowano w sąsiadującej z katedrą szkole. Niestety, okazało się, że tego dnia wystawa jest nieczynna, za to w sąsiednim parku odbywał się plener rzeźbiarski. Bardzo ciekawa impreza. Niestety, nie mogliśmy zostać dłużej, by podziwiać kunszt artystów, biorących w niej udział, bo czekał nas krótki etap do Dziwnowa, gdzie nazajutrz mieliśmy się spotkać z Martą i Markiem.

Pełni wrażeń odbiliśmy od gościnnej kei w Kamieniu Pomorskim. W ciągu niespełna godziny dotarliśmy do Dziwnowa.

                                                       Port wewnętrzny w Dziwnowie

Port wewnętrzny od morskiego dzieli most drogowy. Ten, na szczęście otwierano regularnie co dwie godziny, ale do kolejnego otwarcia była jeszcze godzina, więc mając już praktykę w pokonywaniu niskich mostów w Podjuchach i Wolinie i tym razem przeszliśmy pod stałym przęsłem, po demontażu jedynie masztu sygnałowego. Podpłynęliśmy do budynku kapitanatu, gdzie zgłosiliśmy chęć pozostania w porcie przez kolejnych pięć dni. Przyjął mnie bosman o fryzurze a'la Janosik, siedzący za konsolami i różnymi wskaźnikami, rejestratorami i innymi urządzeniami, których przeznaczenia nie potrafiłem określić. Po zarejestrowaniu postoju, i przydzieleniu miejsca w porcie rybackim, pan bosman ( sympatyczny, a jakże!) zagadnął mnie, kiedy pokonywałem Zalew Szczeciński? Odpowiedziałem że przedwczoraj między godziną 11:00 a 15:00. Bosman pokazał mi bęben rejestratora i z uznaniem pokiwał głową. Krzywa wiatru rejestrowanego na bramach torowych osiągnęła poziom 11 B!!! wprawdzie trwało to zaledwie 5-6 minut, ale to przecież huraganowy wiatr! To właśnie wtedy trzeszczały taśmy mocujące tent, i to z tego powodu zainteresowanie służby SAR naszym losem. Teraz do mnie to dopiero dotarło...

                                                Kucyk w porcie rybackim w Dziwnowie
Nasi współzałoganci przyjechali w umówionym czasie. Szybko też zainstalowali się w jachcie.

Potem była plaża, kąpiel i normalne, turystyczne życie w nadmorskiej miejscowości, a więc buszowanie po straganach, zajadanie się goframi, lodami i innymi specjałami, właściwymi dla takich miejsc.


Ja miałem "przeciapane". Nie lubię leżeć na plaży (czuję się jak na patelni).  Uważa się, że kiedy woda w Bałtyku osiąga temperaturę 19 stopni, jest ciepła. Dla mnie to stanowczo za niska temperatura do dłuższej niż pięciominutowa, kąpieli toteż, by się zbytnio nie nudzić, serwisowałem jacht. Pozszywałem nadwyrężone przez wichurę pasy napinające tent (rzeczywiście to trzeszczenie, to były pękające nici przy klamrach). Zająłem się też silnikiem. Musiałem zdemontować śrubę, bo na wałek za śrubą zawinęła się jakaś żyłka i to dość grubo. Potem jeszcze sprawdzałem poziom oleju, ładowałem akumulatory, studiowałem mapy i robiłem plan podróży powrotnej. Największe obawy miałem z płynięciem przez Zalew. Meteorolodzy zapowiadali załamanie pogody. Wyjednałem wśród załogi jeden dzień. Skróciliśmy pobyt w Dziwnowie, by zdążyć przed załamaniem pogody przepłynąć "wielką wodę". Ze zdziwieniem stwierdziłem, że mam sojuszników w osobach mojej żony i córki. Okaząło się, że też dzieliły moje obawy.
Wypłynęliśmy tak, by tym razem zdążyć na otwarcie mostu. Przedtem jednak popłynąłem do morza, by zamoczyć w słonej wodzie kadłub naszego statku. Zawróciłem tuż za główkami, wzbudzając zdziwienie pilota odprowadzającego nas do główek. W ten sposób nasz rejs zakończył się w morzu.

                                                              Morski horyzont
Od tego momentu zaczęliśmy nasz rejs powrotny do Cigacic. Zapraszam do kolejnych odcinków relacji z tej podróży.

0 komentarze:

Prześlij komentarz