niedziela, 22 kwietnia 2018

Pierwszy rejs do morza Cz.VII ~ Z prądem i pod prąd

Strachy na Lachy!
Okazało się, że podczas powrotu przez zalew, pogoda była doskonała. Świeciło słońce i wiał wiatr o sile 3-4B od rufy. Widoczność była doskonała, co w oczywisty sposób wpłynęło na nasze humory. Zanim jednak dopłynęliśmy do"akwenu strachu" po drodze  zawinęliśmy najpierw do pomostu stacji benzynowej w Dziwnowie, następnie do kei w porcie Wolin. Tam napotkaliśmy śródlądowy statek wycieczkowy SAKSONIA, pływający pod szwajcarską banderą. Był tak wielki, że nie mieścił się w kadrze. Musiałem odejść na sporą odległość, by mu zrobić zdjęcie "z profilu".



 Potem był już zalew. Płynięcie podczas sprzyjającej pogody może być ciekawe, tym bardziej, że na torze wodnym do Szczecina mijały nas statki oceaniczne.
Dopłynęliśmy do nabrzeża chemicznego w Policach, gdzie odbywało się ształowanie statku oceanicznego z jednoczesnym bunkrowaniem paliwa. Pierwszy raz widzieliśmy taką operację.

Na zdjęciu bunkierka zacumowana do burty ształowanego statku oceanicznego

Jeszcze trochę więcej niż godzina płynięcia i ujrzeliśmy jezioro Dąbie. Zeszliśmy ze szlaku na Szczecin, by popłynąć do Lubczyny, gdzie znajduje się port. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę, by zrobić zakupy i pospacerować po miejscowości. Niestety w porcie trwały właśnie jakieś hałaśliwe prace remontowe, więc zdecydowaliśmy się na znalezienie nieopodal spokojnego miejsca na dziki biwak. W tym momencie oddałem inicjatywę szwagrowi, bowiem starym zwyczajem, to on ustalał miejsce biwakowania, pod kątem przyszłego rybobrania. Miejsce było bardzo dobre. Osłonięte trzcinami oczko wolnej wody, z tyłu łoziny i wygodna ścieżka do wsi. Nieopodal dobre stanowisko dla wędkarza.


 Wieczorem była rybna kolacja, jak zwykle kilka partii w kości i nareszcie spokojny sen. Pogoda i następnego dnia była ładna. Jezioro było bardzo spokojne. Tafli wody nie marszczyła żadna falka. Około 11.00 ruszyliśmy w kierunku portu Szczecin. Przedtem jednak kontemplowaliśmy piękne widoki. Jezioro Dąbie jest tak wielkim akwenem, że widać już na nim krzywiznę Ziemi. Z naszego stanowiska oglądaliśmy jedynie żagle jachtów wypływających z Dąbia Małego, na Wielkie. Kadłub nie był widoczny, nawet przez mocną lornetkę.



Spokojnego rejsu nie zakłócało nic! Był czas na robienie zdjęć, był czas na opalanie i błogie lenistwo. Przez Dąbie płynęliśmy leniwie, na niskich obrotach silnika, ot takie sobie pyr, pyr...
Wreszcie dopłynęliśmy do Szczecina, mijając po drodze stocznię z jej ogromną suwnicą, nabrzeże portu, przy którym akurat przycumował wielki wycieczkowiec, wreszcie przepływając koło kapitanatu zapytaliśmy, gdzie będziemy mogli przycumować. Bosman wyraził zgodę na cumowanie przy Wałach Chrobrego, w okolicy mostu na Odrze, ale nie dłużej niż trzy godziny. Tak też zrobiliśmy.


Znów nie miałem szczęścia w losowaniu. Przegrałem i musiałem zostać na wachcie pokładowej, kiedy wszyscy poszli sobie "w miasto". Skorzystałem z okazji i zdemontowałem tent nad kokpitem, bowiem musieliśmy przepłynąć pod kolejnym niskim mostem, kierując się w górę Odry Zachodniej. Po spełnieniu tej czynności, siedziałem sobie w kokpicie i obserwowałem ruch rozmaitych jednostek pływających. Brylowały tu głównie małe statki wycieczkowe, które obwoziły turystów po porcie. Jednak przypływały też wycieczkowce z Niemiec, wówczas na keję wylewał się potok turystów, którzy z zaciekawieniem przyglądali się między innymi Kucykowi. Ja zaś skonstatowałem, że woda w Odrze na terenie portu jest jednym wielkim śmietniskiem. Pływało w niej wszystko! Fuj!
Po powrocie załogi ruszyliśmy w dalszy rejs. Płynęliśmy koło dworca PKP, koło przystani przedsiębiorstwa Odratrans i dalej w kierunku Niemiec.

Wreszcie łącznikiem "Skośnica" powróciliśmy na Odrę Wschodnią, zwaną Regalicą. Tu już dało się odczuć mocniejszy nurt. Płynęliśmy wolniej, ale i tak udało nam się dopłynąć do nieczynnej już śluzy zwanej przez miejscowych "Berlinką", która niegdyś służyła do pokonywania różnicy poziomów między Regalicą ( wyższy) a Odrą Zachodnią (niższy). Obecnie poziomy obu rzek zrównano, a budowla hydrotechniczna poszła w ruinę. Stanęliśmy w niej na nocleg. Brzegi były suche i wygodnie wychodziło się na nabrzeże.

Dzień miał się ku końcowi, a my pełni wrażeń poczuliśmy się nieco zmęczeni.

Spokój wieczoru udzielił się nam, jak nigdy dotąd. Wprawdzie, jak zwykle usiedliśmy w kokpicie do kolacji, ale nie chciało się nam już "markować" po nocy. Przed nami były kolejne dni mozolnego wspinania się pod prąd Odry.

0 komentarze:

Prześlij komentarz