poniedziałek, 27 listopada 2017

Słowenia - Piękna, przyjazna i uporządkowana - cz.III

Wrzesień 2017.
Drugi, deszczowy dzień w Lublanie? Zmieniliśmy plany. Postanowiliśmy pojechać do nieodległej miejscowości Postojna. W przewodnikach opisywane jest to miejsce jako wyjątkowa atrakcja, na skalę światową i jedyna w Europie.

Postojnska Jama. Jest to zespół jaskiń krasowych, udostępniony do turystycznego zwiedzania.

Zwiedzaliśmy z żoną nasze jaskinie z jaskinią "Raj" i "Grotą Łokietka" na czele, więc wydawało nam się, że czeka nas tu coś bardzo podobnego. Jakże się myliliśmy! Już samo wejście do jaskiń było czymś dużym. Zespół parkingów, budynki kas, poczekalnie z zespołem sklepów i obiektów gastronomicznych, gdzie wszystko podporządkowane jest najczystszej komercji. Nawet torebki z cukrem do kawy mają nadruki reklamowe. wreszcie hall wejściowy i wyjściowy (dwa różne), podpowiadały, że czeka nas coś innego niż w Polsce. W istocie tak było. Zaopatrzeni w aparaty audio, będące przewodnikami po obiekcie w języku ojczystym, przeszliśmy do hallu wejściowego, gdzie sformowano blisko stuosobową grupę.

Z przewodnikiem audio przy uchu wchodzimy na peron kolejki, która zawiezie nas w odległe miejsce zwiedzania jaskini

Torebki z cukrem do kawy z komercyjnymi nadrukami. Awers i rewers.

Wycieczkę prowadzą opiekunowie grupy. Wyjaśniają, jak działają przystanki audio. Są to znaki na wzór przystanków autobusowych z dużym numerem stacji. Wystarczy numer widniejący na tablicy, nacisnąć na urządzeniu audio, by usłyszeć głos przewodnika opowiadający o interesującym nas miejscu.

Już sama prawie dwudziestominutowa podróż kolejką, ciągnioną przez elektryczną lokomotywkę, stanowi przeżycie, bowiem trasę dobrano tak, by ukazać piękno korytarzy i komór jaskiń, które połączono sztucznymi przekopami. Czas przejazdu trasą do odległych komór nie był dłuższy niż dwadzieścia minut. Całe zwiedzanie trwało około dwóch godzin.

Pierwsza komora, ze sklepieniem przypominającym katedrę gotycką wzbudza zachwyt. Zewsząd słychać ochy i achy. Wszyscy próbują robić zdjęcia (nie jest to zabronione). Jestem "uzbrojony" w aparat kompaktowy i dodatkowo ten w komórce. O ironio! Baterie w aparacie skończyły się po kilku błyskach, wszak w jaskini bywa ciemno! Zacząłem więc robić zdjęcia komórką i te przypadkowo skasowałem z całym folderem zawierającym także inne zdjęcia z tej wycieczki. Ocalały tylko te, które wysłałem komunikatorami do znajomych i rodziny. Pech!

Sklepienie komory "gotyckiej"
( na płaskim zdjęciu nie widać ogromu, nawet charakterystycznego gotyckiego łuku sklepienia)
Stalagmity. W lewym dolnym rogu kolejka

Kolorowe stalaktyty

Kolumny i stalagmity, liczące sobie około pięciu milionów lat!
"makarony" puste w środku (rurki) stalaktytów, stosunkowo młode formy.
Niektóre formy są odpowiednio podświetlone, tak by je wyeksponować.
Turyści poruszają się po specjalnych galeriach, wyłącznie po wytyczonym szlaku.
Czy to nie zjawiskowy widok?
Na deser przepiękny stalagmit będący, podobnie jak "ludzka ryba" elementem charakterystycznym dla tego zespołu jaskiń. Nazywa się "Białym diamentem"

Kiedyś jaskinie uważano za jałowe, pozbawione życia, tymczasem okazuje się, że wiele z nich skrywa endemiczne gatunki stworzeń. Podobnie jest w Postojnej, gdzie odkryto płaza żyjącego w wodach zgromadzonych w niszach jaskini. Jest to odmiana stworzenia zwanego "Odmieńcem jaskiniowym", a potocznie, ze względu na kolor ciała zbliżony do ludzkiej skóry, "ludzką rybą".

Nie potrafię opisać zachwytu, w jaki wpadłem oglądając Postojnską Jamę. Uważam, że ze względu na swą specyfikę, jest jednym z niewielu, szczególnych miejsc na ziemi, które koniecznie powinno się odwiedzić.

Wyjeżdżamy kolejką na światło dzienne i "zadeszczoną" Słowenię. Wracamy do Lublany. Przedłużyliśmy sobie pobyt w tym mieście, żeby je w końcu zobaczyć. Deszcz był bardziej przebiegły. Padał także następnego dnia, torpedując skutecznie nasze plany.

wtorek, 21 listopada 2017

Słowenia - Piękna, przyjazna i uporządkowana - cz.II

Wrzesień 2017.
Jak pisałem w poprzednim poście, starożytne miasto Ptui, wywarło na nas kolosalne wrażenie. Słyszeliśmy dużo o słoweńskich krainach winiarskich. Jedna z nich o dźwięcznej nazwie "Jeruzalem" była dosłownie o "rzut beretem" od Ptuja.
Postanowiliśmy więc udać się w tamte strony. Kilkudziesięciokilometrowa podróż przebiegła bardzo szybko. To właśnie podczas tej podróży dokonaliśmy odkrycia, że Słowenia, po Niemczech i Austrii jest bardzo uporządkowanym krajem. Wszystkie domostwa, także obejścia gospodarskie wyglądały schludnie i kolorowo. Przyroda słoweńskiej wsi przypominała nam bardzo Polskę. Na wzgórzach nieopodal drogi rozciągały się pola winorośli.

 Winnice "Jeruzalem"

 Tu i ówdzie widoczna była wieża kościółka i z rzadka rozsiane domki, to mieszkania właścicieli winnic. Muszę koniecznie napisać, że do każdego z tych domków, prowadziła droga asfaltowa. Niezbyt szeroka, trochę szersza od samochodu, z mijankami zorganizowanymi tak, żeby mijające się samochody mogły się widzieć. Rewelacja! Taka jest słoweńska wieś.

Wreszcie, po niedługiej podróży dotarliśmy do gospodarstwa Hlebec. w gminie Ormoż, tuż przy granicy z Chorwacją.

 Winnica Hlebec w gminie Ormoż

Gospodarze bardzo mili, zresztą nie bez racji, bo pan domu ma na imię Milan.
To bardzo barwna postać, można by rzec, człowiek renesansu. Winiarz, restaurator, hotelarz, malarz i rzeźbiarz, także gawędziarz, w jednej osobie. Otoczony wspaniałymi ludźmi z personelu, będącymi członkami jego rodziny, umie zabawiać gości, a przybywa ich tu wielu, nawet autokarami. Degustują wina, jedzą posiłki w jego restauracji, słuchają jakiejś gawędy i odjeżdżają, żeby zrobić miejsce kolejnej grupie. 

Nas zakwaterowano w hoteliku, na górze. Ładny pokój ze wszystkimi wygodami, pięknym hallem i salką konferencyjną, która nam posłużyła jako jadalnia.

Wygodny pokój z obszernym łożem i łazienką.

Hall
Salka konferencyna

Wnętrza zdobione obrazami i innymi formami sztuki, sprawiały, że poczuliśmy się w nich naprawdę doskonale. Przed domem urządzono stół dla gości hoteliku, by mogli skosztować tam wina produkowanego w tej (i zapewne okolicznych) winnicy. 

Słoweńcy lubią wina półwytrawne, nam jednak zasmakowało jedno z win półsłodkich. Trudno opowiedzieć o smaku, ale wierzcie mi, było naprawdę znakomite!

Winnica Hlebec
Za tym wzgórzem jest już Chorwacja

Degustacja przed domem

Bardzo nam się podobał klimat, w jakim urządzono tę placówkę. Jeśli będziecie tamtędy przejeżdżać, wstąpcie, nie pożałujecie, bo jadło, trunki i noclegi mają tu doskonałe!

Nazajutrz udaliśmy się w drogę do stolicy Słowenii, Lublany. Już w połowie drogi dopadł nas deszcz. Nie jakiś drobny deszczyk, to była ulewa!
Padało przez trzy dni. ze stolicy mamy więc z konieczności ubogie wrażenia. 
Właściwie, to na drugi dzień, pojechaliśmy ( burząc nasz plan) do miejscowości Postojna, żeby zobaczyć zespół jaskiń ( tu deszcz nie przeszkadzał) Wróciliśmy do Lublany z nadzieją, że jutro będzie chociaż mniej padało. Nie udało się. Lublanę zwiedzaliśmy w deszczu. Wróciliśmy zmoknięci do suchej nitki i bez większego rozeznania, co tak naprawdę oferuje to miasto.

Deszczowa Lublana
Widok z pustego rynku, na zamek
Puste miasto
Tu i ówdzie przemykają tylko nieliczni, skuleni pod parasolami przechodnie
Szkoda, że było tak deszczowo!

Wrażenia? Czy ja wiem? Miasto w centrum ładne, bo są tu liczne budowle zabytkowe. Jednak zewnętrzne dzielnice przypominają, że nie tak dawno swoje rządy sprawował tu Tito. Budynki w stylu socrealu zdominowały to miasto.
Inna rzecz, która nam się nie podobała. W autobusach brak automatów biletowych, co odbiera szansę na jednokrotny, legalny przejazd. Należy wykupić kartę urbana (miejską), doładować i korzystać. Ile zachodu, i jaki wydatek, żeby przejechać (może dwa, trzy kilometry) raz autobusem. W mieście są też wypożyczalnie rowerów. Chcieliśmy skorzystać, ale trzeba mieć specjalną aplikację na telefon, upoważniającą do odbioru i zdania roweru. Również nie dla turysty. Dodatkowo, wszystkie wjazdy na parkingi odgradzały szlabany. Wjechać można tylko, kiedy posiada się specjalną kartę magnetyczną. Uff! ciężkie ma życie turysta w Lublanie!

Jeszcze jedna obserwacja. Przyjechaliśmy w niedzielę. Handel w stołecznym, bądź co bądź mieście, ani mało ani wielkopowierzchniowy, w tym dniu, nie istnieje. Otwarte są nieliczne kawiarnie i restauracje, ale tylko do 17.00. Gdyby nie właściciele psów, którzy z konieczności musieli wyjść na dwór, pewnie nie widzielibyśmy ludzi. Taka jest Lublana. Wiedzieliście?




piątek, 17 listopada 2017

Słowenia - Piękna, przyjazna i uporządkowana - cz.I


Wrzesień 2017
Idąc za radami blogerów, po przeczytaniu ich postów, postanowiliśmy z żoną, tym razem nie traktować Słowenii, jako kraju tranzytowego, lecz jako cel wyprawy. Mieliśmy do dyspozycji dziesięć dni. Pochyliłem się nad mapą Europy i doszedłem do wniosku, że nie od rzeczy będzie, jeśli zrobimy sobie wycieczkę objazdową przez Czechy, Austrię, Słowenię (tu zatrzymamy się na dłużej) potem Włochy, głównie Wenecja, ponownie Austria. Niemcy i do Polski. Tak też uczyniliśmy. Przejechaliśmy około 2800 km. Nocowaliśmy w obiektach, rezerwowanych przez Booking.com
Wyjechaliśmy w piątek rano i po przejechaniu około 900 km, w tym piękną trasą przez Alpy, jadąc przez liczne (chyba z pięćdziesiąt) tunele, w tym trzy ponaddziesięciokilometrowe, dotarliśmy do słoweńskiej miejscowości Ptuj.

Zamek i stare miasto Ptuj, widziane z mostu na Dravie
Alpy w Austrii widziane z okien samochodu
Wlot do kolejnego tunelu

W trasę, szczególnie tak długą, staramy się ubierać wygodnie, toteż, zamiast paska do spodni, przywdziałem o wiele wygodniejsze szelki. Na to sweter. Droga minęła bez jakichkolwiek przygód. Kiedy w miejscu noclegu rozpakowaliśmy walizki, Ula postanowiła odpocząć w pozycji horyzontalnej, ja zaś uznałem, że koniecznie muszę się przejść i to dość intensywnie, bowiem kilkugodzinne, statyczne siedzenie za kółkiem, też mnie zmęczyło. Odreagowałem więc dynamicznie, wspiąłem się na dziedziniec zamku Ptuj, przeszedłszy przedtem sporą odległość dzielącą miejsce noclegu od zamku. Nie żałuję!

Pierwsza panorama zamku z prawobrzeżnego Ptuja

- co to, każdy widzi.
Kino leży już w lewobrzeżnej części miasta. Właściwie już na terenie starówki.
Przez Dravę można się przeprawić przez most drogowy, który akurat w tym czasie był w remoncie, oraz przez kładkę dla pieszych i rowerów. Rzeka Drava jest żeglowna i w tym miejscu dość szeroka, chyba szersza niż Odra w Cigacicach.
Widok z dolnego dziedzińca zamku

Kiedy tak sobie chodziłem po tym dziedzińcu, co chwilę mnie pozdrawiano w języku niemieckim. Zdziwiłem się, aż przyszła mi do głowy myśl, że wyglądam jak rasowy Bawarczyk. Solidnie zarysowany brzuszek, i te szelki! Było ciepło, więc zdjąłem sweter, no i nic dziwnego, że słyszałem ciągle guten Tag!

Następnego dnia, po śniadaniu poszliśmy już oboje, na długą wycieczkę po mieście.

Ptuj, to bardzo stare miasto, które powstało jeszcze za czasów rzymskich, ale nie będę przytaczał wiadomości, które każdy może znaleźć w przewodniku. Pokażę tylko migawki z naszego spaceru po tym pięknym mieście.

Na tym budynku zachowano ślady poprzedniego, bardzo starego!
186r. naszej ery.

Staromiejska uliczka

Pręgierz miejski o specyficznym kształcie. Budowla z II w.n.e.

Klimat starych miasteczek

Kolumna św. Floriana, przed nią happening jednego z miejscowych artystów.

Obecny ratusz - góra
Ratusz - dół
Nie udało się zrobić jednego ujęcia, z powodu braku dogodnej pozycji do fotografowania.
Kościół farny p.w. Św. Jerzego (XI - XV W.)
Figura patrona  znajdująca się w kruchcie
 kościoła.

Jedna z dróg na zamek

Widok na zamek górny z dziedzińca dolnego

Ptuj widziany z dziedzińca zamkowego
Inne ujęcie

Piękny zamek górny

Rzut oka na Dravę z dziedzińca górnego

Dziedziniec dolny, widziany z dziedzińca górnego

Muszę przyznać, że podróż w tak piękne miejsce, była strzałem w dziesiątkę. Ptuj odcisnął w naszych sercach trwały ślad. Szczerze zachęcam do zwiedzania tego miasta, tym bardziej, że prowadzi do niego autostrada (A4, w/g oznaczeń słoweńskich).

To był początek naszej podróży. Zachęcam do czytania kolejnych części.

wtorek, 14 listopada 2017

W Pacanowie kozy kują, więc koziołek, mądra głowa
Błąka się po całym świecie, aby dojść do Pacanowa.

Koziołek Matołek

Zdziwi się, kto pomyśli, że zdjęcie zrobiłem w Pacanowie. To koziołek pilnujący pętli autobusowej w miejscowości Koźla, w gminie Świdnica, koło Zielonej Góry.