wtorek, 21 listopada 2017

Słowenia - Piękna, przyjazna i uporządkowana - cz.II

Wrzesień 2017.
Jak pisałem w poprzednim poście, starożytne miasto Ptui, wywarło na nas kolosalne wrażenie. Słyszeliśmy dużo o słoweńskich krainach winiarskich. Jedna z nich o dźwięcznej nazwie "Jeruzalem" była dosłownie o "rzut beretem" od Ptuja.
Postanowiliśmy więc udać się w tamte strony. Kilkudziesięciokilometrowa podróż przebiegła bardzo szybko. To właśnie podczas tej podróży dokonaliśmy odkrycia, że Słowenia, po Niemczech i Austrii jest bardzo uporządkowanym krajem. Wszystkie domostwa, także obejścia gospodarskie wyglądały schludnie i kolorowo. Przyroda słoweńskiej wsi przypominała nam bardzo Polskę. Na wzgórzach nieopodal drogi rozciągały się pola winorośli.

 Winnice "Jeruzalem"

 Tu i ówdzie widoczna była wieża kościółka i z rzadka rozsiane domki, to mieszkania właścicieli winnic. Muszę koniecznie napisać, że do każdego z tych domków, prowadziła droga asfaltowa. Niezbyt szeroka, trochę szersza od samochodu, z mijankami zorganizowanymi tak, żeby mijające się samochody mogły się widzieć. Rewelacja! Taka jest słoweńska wieś.

Wreszcie, po niedługiej podróży dotarliśmy do gospodarstwa Hlebec. w gminie Ormoż, tuż przy granicy z Chorwacją.

 Winnica Hlebec w gminie Ormoż

Gospodarze bardzo mili, zresztą nie bez racji, bo pan domu ma na imię Milan.
To bardzo barwna postać, można by rzec, człowiek renesansu. Winiarz, restaurator, hotelarz, malarz i rzeźbiarz, także gawędziarz, w jednej osobie. Otoczony wspaniałymi ludźmi z personelu, będącymi członkami jego rodziny, umie zabawiać gości, a przybywa ich tu wielu, nawet autokarami. Degustują wina, jedzą posiłki w jego restauracji, słuchają jakiejś gawędy i odjeżdżają, żeby zrobić miejsce kolejnej grupie. 

Nas zakwaterowano w hoteliku, na górze. Ładny pokój ze wszystkimi wygodami, pięknym hallem i salką konferencyjną, która nam posłużyła jako jadalnia.

Wygodny pokój z obszernym łożem i łazienką.

Hall
Salka konferencyna

Wnętrza zdobione obrazami i innymi formami sztuki, sprawiały, że poczuliśmy się w nich naprawdę doskonale. Przed domem urządzono stół dla gości hoteliku, by mogli skosztować tam wina produkowanego w tej (i zapewne okolicznych) winnicy. 

Słoweńcy lubią wina półwytrawne, nam jednak zasmakowało jedno z win półsłodkich. Trudno opowiedzieć o smaku, ale wierzcie mi, było naprawdę znakomite!

Winnica Hlebec
Za tym wzgórzem jest już Chorwacja

Degustacja przed domem

Bardzo nam się podobał klimat, w jakim urządzono tę placówkę. Jeśli będziecie tamtędy przejeżdżać, wstąpcie, nie pożałujecie, bo jadło, trunki i noclegi mają tu doskonałe!

Nazajutrz udaliśmy się w drogę do stolicy Słowenii, Lublany. Już w połowie drogi dopadł nas deszcz. Nie jakiś drobny deszczyk, to była ulewa!
Padało przez trzy dni. ze stolicy mamy więc z konieczności ubogie wrażenia. 
Właściwie, to na drugi dzień, pojechaliśmy ( burząc nasz plan) do miejscowości Postojna, żeby zobaczyć zespół jaskiń ( tu deszcz nie przeszkadzał) Wróciliśmy do Lublany z nadzieją, że jutro będzie chociaż mniej padało. Nie udało się. Lublanę zwiedzaliśmy w deszczu. Wróciliśmy zmoknięci do suchej nitki i bez większego rozeznania, co tak naprawdę oferuje to miasto.

Deszczowa Lublana
Widok z pustego rynku, na zamek
Puste miasto
Tu i ówdzie przemykają tylko nieliczni, skuleni pod parasolami przechodnie
Szkoda, że było tak deszczowo!

Wrażenia? Czy ja wiem? Miasto w centrum ładne, bo są tu liczne budowle zabytkowe. Jednak zewnętrzne dzielnice przypominają, że nie tak dawno swoje rządy sprawował tu Tito. Budynki w stylu socrealu zdominowały to miasto.
Inna rzecz, która nam się nie podobała. W autobusach brak automatów biletowych, co odbiera szansę na jednokrotny, legalny przejazd. Należy wykupić kartę urbana (miejską), doładować i korzystać. Ile zachodu, i jaki wydatek, żeby przejechać (może dwa, trzy kilometry) raz autobusem. W mieście są też wypożyczalnie rowerów. Chcieliśmy skorzystać, ale trzeba mieć specjalną aplikację na telefon, upoważniającą do odbioru i zdania roweru. Również nie dla turysty. Dodatkowo, wszystkie wjazdy na parkingi odgradzały szlabany. Wjechać można tylko, kiedy posiada się specjalną kartę magnetyczną. Uff! ciężkie ma życie turysta w Lublanie!

Jeszcze jedna obserwacja. Przyjechaliśmy w niedzielę. Handel w stołecznym, bądź co bądź mieście, ani mało ani wielkopowierzchniowy, w tym dniu, nie istnieje. Otwarte są nieliczne kawiarnie i restauracje, ale tylko do 17.00. Gdyby nie właściciele psów, którzy z konieczności musieli wyjść na dwór, pewnie nie widzielibyśmy ludzi. Taka jest Lublana. Wiedzieliście?




0 komentarze:

Prześlij komentarz