piątek, 30 września 2016

Żaborić~Gokartem do Chorwacji (2)


    Z Plitvic przemieściliśmy się na wybrzeże. Nadmienię, że drogi w Chorwacji są bardzo dobre, rzekłbym nawet wyśmienite. Jeśli dodać do tego znakomitego kierowcę, (uzgodniliśmy, że tam, w większości będzie powoził Zbyszek), to przemieszczanie się w przestrzeni można uznać za przyjemne.

    Nie mieliśmy sprecyzowanego celu. Jechaliśmy wzdłuż wybrzeża na południe. W pewnym momencie zainteresowała nas reklama. Jakiś chłopak na skuterze, oferował usługi hotelowe. Zatrzymaliśmy się i po krótkiej rozmowie pozwoliliśmy mu by pokazał nam oferowaną kwaterę. Pojechaliśmy za nim do Żaborića. Przedstawione nam locum, to willa o trzech kondygnacjach. Najniższą zajmowali już Niemcy, nam przypadły dwie kolejne. Bardzo wygodne apartamenty i w przyzwoitej cenie . Dodatkowym atutem była także niewielka odległość od plaży wynosząca kilkanaście metrów. Korzystaliśmy więc z tych dobrodziejstw pławiąc się w słońcu i w wodzie.
   W willi tej pozostaliśmy do końca naszego pobytu w Chorwacji, robiąc sobie wycieczki do nieodległych miejscowości.
 

 
Widok z kwatery na Adriatyk.
Podwórko willi oddzielała od plaży wąska droga i biegnący wzdłuż wybrzeża kamienny, niewysoki murek.

Willa w Żaboriću.
Pierwsze piętro zajęli Andrzej i Irek z małżonkami, Zbyszek i ja (także z małżonkami) mieszkaliśmy na drugim piętrze.

 
Woda w morzu była bardzo ciepła. Nie odczuwało się charakterystycznego wstrząsu, kiedy się do niej wchodziło, ale były też mankamenty. Dno usiane było jeżowcami i strzykwami. Nadepnięcie takiego zwierza mogło wiązać się z bolesnymi konsekwencjami, toteż kąpaliśmy się w specjalnym obuwiu. Na zdjęciu Zbyszek zakłada właśnie takie buty.

 
Pogoda była piękna, więc chętnie korzystaliśmy z plaży


 
Zachwyciła nas też niezwykła przejrzystość wód Adriatyku. Często więc nurkowaliśmy (z maską i rurką) w poszukiwaniu podwodnych wrażeń. Niestety plaża była w sezonie grabiona, toteż prócz kilku niewielkich rybek, paru muszli i wspomnianych już wcześniej jeżowców oraz strzykw, zwanych także ogórkami morskimi, a z naszej perspektywy, wyglądających jak kupy… niczego więcej nie udało się zobaczyć.


 
Jak wcześniej wspomniałem, robiliśmy sobie wycieczki do pobliskich miejscowości, ale zwiedzaliśmy też sam Żaborić. Niestety było już po sezonie. Budki z fast foodami pozamykano. Została nam tylko jedna pizzeria i drink bar. W pizzerii podawano, między innymi, znakomitą pizzę „Mamma mia”

Przed każdym wyjściem na spacer zbieraliśmy się na murku, jak jaskółki szykujące się do odlotu.

Przyjemnie było spacerować o każdej porze. Okolica była bardzo piękna, więc z chęcią spacerowaliśmy nieraz do późnego wieczora.

  

Szliśmy do niewielkiego portu z charakterystyczną fontanną w kształcie delfina, lub ot tak, gdzie oczy poniosą.  



Z tarasu willi, w porze przedwieczornej, często widywaliśmy baraszkujące w zatoce delfiny. Widok ten zawsze sprawiał nam wielką radość.

W oddali, na horyzoncie przesuwały się sylwetki jachtów i statków. Jednym słowem idylliczny spokój.


Wieczory też były przyjemne i skłaniały nas do wędrówek.
Kiedyś wyruszyliśmy „ w miasto” już po 20.00


Świecił księżyc i było jakoś tak… romantycznie

Któregoś dnia, męską część naszej społeczności ogarnęła jakaś głupawka. Wygłupialiśmy się w wodzie, na lądzie i gdzie popadnie. Przywlekliśmy do wody szeroki materac dmuchany i długo z nim walczyliśmy...

 
Andrzej ze Zbyszkiem dmuchają materac

I już pływamy…


 
Walka trwała, a materac okazał się wyjątkowo odporny na nasze zabiegi, które wyraźnie zmierzały do tego, by go unicestwić.



Wreszcie udało się! Wywleczony na kamienistą plażę…

 
… sprzęt uległ destrukcji.
Przenieśliśmy się więc na taras, gdzie...

 ...wydurnialiśmy się dalej


 
Kto wie co by mogło się wydarzyć, gdyby nagle nie pojawiła się ONA!

 Modliszka!
 
Blady strach padł na męską część wycieczki! Co teraz będzie?

Panie obrażone na nas za nasze wygłupy, poszły cieszyć się życiem, bez nas


A tu ta modliszka! Cóż, trzeba było wrócić do normalnego, godnego prawdziwych mężczyzn zachowania.

 Na szczęście dzień miał się już ku końcowi. Modliszka odleciała w nieznane.
Znów nam się upiekło!

Nazajutrz rano, jak zwykle usiedliśmy na tarasie i prowadziliśmy rozmowę w oczekiwaniu na samochód rozwożący świeże pieczywo. Snuliśmy plany kolejnej wycieczki...

...a na plaży, jak co dzień, jakiś turysta uprawiał jogę (medytował).

Za tydzień opowiem o Trogirze. Zapraszam.











wtorek, 27 września 2016

Bóbr w Odrze

   Płynąc łodzią po Odrze środkowej, w odległości około 3 km od Cigacic, napotkałem zwierzę, które z natury jest bardzo płochliwe. Rzecz w tym, że bobry, bo o nich tu mowa, nauczyły się drwić sobie z ludzi. Wiedzą, że są pod ochroną i co najwyżej wzbudzą naszą ciekawość. Tak było i tym razem. Bóbr pozwolił zbliżyć się do siebie na odległość foto-strzału. Po chwili zaprezentował mi swoją łopatkę (ogon) i tyle go widziałem.

odrzański bóbr

piątek, 23 września 2016

Komentarz apolityczny



   Polityka. Słowo, które od dłuższego czasu skłania mnie do przemyśleń, bowiem mam wrażenie, że stało się synonimem kłamstwa, obłudy i nieliczenia się z ludźmi.
Słyszałem taki dowcip:
- Po czym poznać, że polityk kłamie?
- Wystarczy stwierdzić, że wydaje dźwięki i porusza ustami.
Śmieszne, ale jakże wymowne.
   Obserwuję zachowania polityków różnych opcji i zastanawiam się, czy są ustanowione jakieś granice przyzwoitości, jakieś normy postępowania, których przekraczać nie wolno i ku mojemu przerażeniu, nie dostrzegam żadnych.
   Kiedyś ważne było hasło: Bóg, Honor, Ojczyzna. Pewnie wiele osób sądzi, że jest ono aktualne. Nic bardziej mylnego!

   Bóg: Obecnie słowo służące do manipulowania uczuciami religijnymi. Nic bardziej ludzi nie podnieca, jak religia. Ktoś godzący w system wartości, w uczucia religijne staje się natychmiast wrogiem. Ta wiedza służy politykom do budowania głębokich podziałów między ludźmi, tym samym pozwala manipulować znacznymi grupami, nastawiając wrogo jednych przeciw drugim. Czemu ma to służyć? Dziel i rządź! To hasło przyświeca każdej formacji politycznej, otrzymującej władzę z rąk wyborców.
   Ze zgrozą obserwuję trend w polityce ogólnoświatowej, wykorzystującej media do budowania wrogości między odmiennymi religiami. Czyżby możni tego świata uznali, że powinniśmy się wzajemnie powybijać, by zrobić miejsce dla jakiejś nowej ideologii? Przeciwstawiając sobie odmienne religie, prą do wojny. Wykorzystuje się tu fakt, że każda religia, chcąc zyskać jak największą liczbę wiernych, w swoich środowiskach indoktrynuje ludzi wtłaczając im w mózgi wyłącznie kanony własne. Kanony innych religii są przedstawiane jako przeciwstawnie odmienne, czyli gorsze. Tak więc wierni nabierają przekonania, o ich wyższości nad innymi ludźmi, a to prowadzi do pogardy, do chęci narzucania innym swoich poglądów, wreszcie do konfliktów, gdyż ci inni stają w obronie własnych wartości.
   Zastanawiałem się wielokrotnie, jak można przeciwdziałać takiemu pojmowaniu świata, jak nie dać się zmanipulować politykom? W moim mniemaniu trzeba zrozumieć, że każda monoteistyczna religia posiada podobny zbiór kanonów:
   Podstawę stanowi założenie, że Bóg jest jeden. To aksjomat, łączący wszystkie religie monoteistyczne. Z niego wywodzone są pozostałe teorie i kanony. Skoro wszyscy uprawiający odmienne religie monoteistyczne twierdzą, że Bóg jest jeden, to należy rozumieć, że dla każdej religii, jest to TA SAMA ISTOTA. Gdyby było inaczej, to by było wielu Bogów… Kontynuując tę myśl, dochodzę do wniosku, że te odmienne religie różnią się tylko formami wyznawania wiary w tego samego, jedynego przecież Boga. Jeśli tak jest, to po co wierni tych religii, zwalczają się wzajemnie? Czy formy odprawiania modłów i innych praktyk, są aż tak ważne? Czy warto za formy ginąć? Czy warto pozwalać manipulować sobą, stając w obronie form? Czy warto pałać nienawiścią do innych ludzi z tego powodu, że w inny sposób wielbią tego samego Boga? Potrzebna tu jest ogromna doza tolerancji, ale tę wytrzebiono z nas manipulując umiejętnie informacjami.

   Honor: To słowo, które kiedyś służyło całym pokoleniom do kierowania swoim postępowaniem. To też aksjomat. Z niego wywodziły się całe kodeksy etyczne.
Niestety, termin ten nabrał wyłącznie znaczenia historycznego. W polityce nie ma on dziś żadnego praktycznego zastosowania. Politycy nie znają pewnie nawet jego definicji. Słowem honor często się szafuje w celu wykazania swojej wyższości nad innymi. „Ja postępuję honorowo, to ci inni są bez honoru” Puste słowa, zwykle bez jakiegokolwiek pokrycia.

   Ojczyzna: Matka, Rodzicielka, Dom, Bezpieczeństwo, Wolność. Te słowa kojarzące się ze słowem Ojczyzna, mają specyficzny wydźwięk, są dla każdego człowieka czymś godnym poszanowania, atencji i najwyższego oddania. To za Ojczyznę ginęły miliony, dając się wciągnąć wąskiej grupie polityków w wiry konfliktów między narodami. Proszę zauważyć perfidię takich wąskich grup polityków. Ustanowili oni prawa, które nakazywały członkom swoich narodów walczyć za ideę wyznawaną wyłącznie przez tę wąską grupę przywódczą. Niechęć do walki, lub odmowa uznawane były za akt nieposłuszeństwa oraz zdrady i najczęściej karane śmiercią.
   Pytam więc jakim prawem narzucić można komuś obronę czegokolwiek, wbrew jego własnym przekonaniom?
   Tak więc dzięki politykom, na przestrzeni dziejów, mieliśmy wojny, w których stawały naprzeciw siebie bliskie sobie narody. Ba, nawet członkowie tych samych nacji.  Wówczas brat musiał strzelać do brata, do ojca i to w imię idei wyznawanej przez kogoś innego.
   Ojczyzna, to kolejne słowo, które dzięki nadanemu mu znaczeniu, służy politykom do manipulowania ludźmi.

   Po pobieżnym nawet przeanalizowaniu jednego tylko „chwytliwego” hasła można dowiedzieć się, że wybrani przez nas, NASI PRZEDSTAWICIELE wcale tak naprawdę nie działają w naszym interesie. Powoduje nimi partykularyzm grupowy a często interes prywatny.
   Złoszczę się, kiedy wprowadza się kolejne ograniczenie, kiedy zmusza się mnie do podejmowania działań wbrew moim przekonaniom, jednocześnie egzekwując ich wykonanie. Używa się przy tym patetycznych określeń: Dla dobra narodu, dla dobra Ojczyzny, zgodnie z prawem Boskim, to sprawa honoru i tak dalej…

   Szanowni politycy dowolnej opcji! Zachowujecie się tak, jakby poza wami nie istniał świat realny. Zostaliście wybrani przez naród, by mu służyć, nie po to, by załatwiać swoje interesy! Jak widać nie pojmujecie tej prostej zdawałoby się zasady. Działacie tak, jakby po was już nic nie miało pozostać („ a po nas to choćby potop”…)
   Każda kolejna opcja przejmująca władzę, nie kontynuuje działań poprzedniej. Często niszczy wypracowane przez poprzedników osiągnięcia, chcąc zademonstrować swoją wyższość nad nimi i nie liczy się tu OJCZYZNA, NARÓD, HONOR, liczy się wąsko pojęty interes grupowy.
   Wbrew tak zwanemu zdrowemu rozsądkowi, niweczy się wieloletnie dokonania poprzedników. To tak, jakby za każdym razem burzyć dom, którego budowa jest znacznie zaawansowana, bo ma się odmienną wizję efektu końcowego. Gdyby tak postępować, to przepiękna katedra Sagrada Familia w Barcelonie nigdy by nie powstała, a przecież zgodnie budowały ją i nadal budują pokolenia, kontynuując dzieło poprzedników. 

Katedra Sagrada Familia w Barcelonie. Autor zdjęcia: Ignacy Kurek.

   Nie godzę się na to! Dochody z naszych podatków powinno się przeznaczyć na nasze bezpieczeństwo, edukację, zdrowie, kulturę i sport i inne działania sfery publicznej. Po to stworzono pojęcie budżetu, po to stworzono systemy podatkowe, żeby BUDOWAĆ ! Nie ciągle burzyć i na gruzach rozpoczynać kolejną budowę!
   Państwo Politycy dowolnej opcji! Domagam się od was poszanowania moich elementarnych praw.
 
   Nie twórzcie TOTALNYCH OPOZYCJI ! Nie chcę, żeby prowadzono negatywne kampanie wyborcze, nastawiając przeciwko sobie ludzi. Chcę kampanii merytorycznych, obietnic realnych i mądrych, możliwych do realizacji. Wreszcie o zajęcie się kontynuacją rozpoczętej budowy naszej Ojczyzny, przy wykorzystaniu najnowszych osiągnięć wiedzy ekonomicznej.
   Chcę, żeby opozycja pozostawała grupą konstruktywną, żeby współdziałała z władzą w sprawach dobrych dla społeczeństwa, a nie przeciwstawiała się każdemu posunięciu władzy, choćby było korzystne dla narodu, tylko dlatego, że jest opozycją. Jej rolą jest bowiem „patrzeć na ręce” władzy, wykazywać potknięcia lub niewłaściwe postępowanie.    
   Rządząca zaś opcja nie powinna obrażać się na opozycję, za to, że wytyka jej błędy, tylko w porozumieniu z nią powinna dokonywać korekt, tak, by doprowadzić do stanowienia jak najlepszego prawa.
   Takie działanie w krótkim czasie doprowadziłoby do zasypania istniejących podziałów w narodzie i do rozkwitu gospodarczego kraju, ale to chyba UTOPIA, kolejny wyraz, którego znaczenie powinno się analizować w kontekście polityki.

   Powyższe rozważania skłaniają mnie do tego, żeby rozpatrzyć decyzję o nie pójściu do kolejnych wyborów. Dotąd bowiem, każdy wybrany polityk, po wyborach pokazywał nam, swoim wyborcom - „Kozakiewicza gest”. Może więc przed wyborami i w ich trakcie, my wyborcy powinniśmy pokazać politykom ten gest? W końcu podobno jesteśmy suwerenem!








poniedziałek, 19 września 2016

Kania Ruda

   Pływając Odrą na jej środkowym odcinku ( od śluzy w Brzegu Dolnym do ujścia Nysy Łużyckiej), natrafiałem na wiele ciekawostek przyrodniczych. W pogotowiu zawsze miałem aparat kompaktowy, gotowy do "strzału" Niestety i tak niejednokrotnie nie mogłem zdążyć ze zrobieniem zdjęcia. Czasem jednak się udało. Poniżej zamieszczone zdjęcia przedstawiają kanię rudą w locie, kolejne - parę kań rudych w podniebnym tańcu. Szkoda, że strona techniczna tych zdjęć pozostawia wiele do życzenia.


piątek, 16 września 2016

Gokartem do Chorwacji (1)



Nasz urlop trwał od szóstego do piętnastego września 2013 roku.
Bohaterami są:(ich sylwetki przedstawiam tu za ich zgodą).

Zbyszek -  był pomysłodawcą i kierował naszą wyprawą. Jola - jego żona

 Gosia i Andrzej

Lusia i Irek

Ula i Adam

A! Byłbym zapomniał. Do grona bohaterów tej wyprawy trzeba dodać też ją!

modliszkę

   Pewnie nasuwa wam się pytanie: Gokartem?
Było to tak: Wyruszyliśmy z domu, może o trzeciej nad ranem, było jeszcze ciemno. Początkowo prowadziłem nasz samochód. Gdzieś za Wiedniem przekazałem stery Zbyszkowi, ten zastosował odmienny styl jazdy. Często zmieniał pasy ruchu. Jechał dynamicznie i szybko.
Zapytałem - czemu jedziesz jak gokartem?
Jola podchwyciła i powiedziała, że to byłby dobry tytuł do książki, którą podobno powinienem napisać. Kto wie, może kiedyś...
   Cała wyprawa trwała dość krótko, ale żeby ją jakoś opowiedzieć słowem i obrazem, musiałem podzielić ją na etapy. Zacznę od Plitvic.

   Do Plitvic przyjechaliśmy późnym popołudniem. Łatwo znaleźliśmy kwatery.
Pod śliwką na ogrodzie naszego domku zorganizowaliśmy powitalne party.
Ludzie! jak ja kocham życie!
...no i oczywiście żonkę.

Za chwilę nadeszli też nasi współbiesiadnicy.

Zobaczcie tylko, Andrzej też kocha życie!
No i rozpoczęły się rozmowy w grupach, bilateralne a także międzynarodowe, bowiem na chwilę dołączyli do nas nasi sąsiedzi, Niemcy.





Kolacja przeciągnęła się do późnych godzin wieczornych. Byliśmy zmęczeni  a przecież nazajutrz czekały nas nie lada atrakcje! Trzeba było iść spać.


Rano, wybraliśmy się gromadnie do Parku Narodowego "Jeziora Plitvickie"
To, co zobaczyliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Powiem tak:
Kiedy wszedłem na teren parku opadła mi kopara... Normalny wyraz twarzy wrócił mi jakąś godzinę po wyjściu z tego cudownego miejsca.

Wytyczone pomiędzy niemożliwymi do opisania - przepięknymi, turkusowymi jeziorami ścieżki, wiodły od cudu natury do innego, jeszcze bardziej fascynującego.
Łączna długość tras przekracza 50 kilometrów. My wybraliśmy dwudziestokilometrową.
Ryby i ptaki wyglądały jakby zawieszone w przestrzeni. To całkiem inny, wydawało by się, nierealny świat...
Po drodze mijaliśmy wiele roślin rosnących tam dziko, u nas traktowanych z wielką atencją, bo uprawianych w doniczkach...
Przelewająca się między tarasowo ułożonymi jeziorami woda tworzyła bystrza i niezliczone wodospady, Sceneria jak z bajki.
A pośród tego wszystkiego ogromny tłum różnojęzycznych turystów.
Liczne pieczary przyciągały tłumy nie tylko ze względu na swoją geologiczną atrakcyjność. Tu nagrywano filmy na podstawie powieści Karola Maya - Winnetou.

Wreszcie zmęczeni, dotarliśmy nad jezioro Kozie. Musieliśmy się przez nie przeprawić promem. To kolejna atrakcja. Niestety kolejka do przeprawy była dość długa, ale wreszcie znaleźliśmy się na pokładzie.
Po drugiej stronie kolejne cuda. Wchodzimy coraz wyżej i wyżej.
Okazuje się, że to jeszcze spory kawałek drogi i wciąż otwierają się nowe, coraz cudowniejsze perspektywy

Andrzej jest zapalonym myśliwym, a kaczki jadły mu z ręki...
Kolejne piętro i dalej i dalej...
Wreszcie dotarliśmy do przystanku vlaka - specjalnego autobusu z dwoma przyczepami, skonstruowanymi tak, by skrętne osie pomagały w pokonywaniu bardzo wąskiej i krętej drogi. Dla Irka i Uli była to wyjątkowa atrakcja, bo oboje mają lęk wysokości. Jadący dość szybko po krętej drodze, zbudowanej na skalnej półce, zawieszonej nad przepaścią, vlak przyprawiał ich o zawrót głowy, bo niejednokrotnie było tak, że ostatni wagonik przejeżdżał obok ciągnika, wydawało się, jadącego w przeciwnym kierunku.
Tym środkiem lokomocji wróciliśmy do miejsca, z którego zaczęliśmy naszą wędrówkę.
   Zapewniam Was, że nikt nie potrafi opisać tego cudownego miejsca. Myślę, że godne jest ono uwagi i zachęcam gorąco do jego odwiedzenia. Ja sam pieję z zachwytu, ilekroć oglądam zdjęcia z tej wycieczki. Niezapomniane wrażenia!
Vidi Plitvice!

   Za tydzień zapraszam na kolejny odcinek opowieści o naszej wycieczce do Chorwacji. Będzie o modliszce... i nie tylko...