poniedziałek, 5 marca 2018

Pierwszy rejs do morza Cz.II ~ Z prądem i pod prąd

Rok 2008 był rokiem obfitującym w rejsy, wycieczki i małe wypady eksploracyjne w okolice Cigacic. Najważniejszym jednak wydarzeniem roku, stał się rejs do Dziwnowa i powrót do Cigacic. Pomijam odległość, która przecież była duża, ale sam fakt pływania po nieznanych wodach, w tym morskich osłoniętych i wreszcie wypłynięcie na samo morze, był dla nas ekscytujący.

Nadszedł wreszcie ten wyczekiwany, czerwcowy dzień, kiedy zaształowani we wszystko, co potrzebne na tak długi rejs, ruszyliśmy w dół Odry. Było późne popołudnie. Liczyliśmy na to, że gdzieś w okolicy Krosna Odrzańskiego znajdziemy miejsce na nocleg. Pogoda była piękna, prawie bezwietrzna. Mieliśmy dużo nadziei na piękny, niezapomniany rejs.

                                            Kucyk pod wodzą TAAkiego kapitana!

No i zaczęły się schody! Jak już wspominałem, w Polsce narodowym sportem jest wędkarstwo! Minęliśmy więc już dość dawno Krosno i bacznie się rozglądając płyniemy, wolno, szukając miejsca na nocleg. Jak na złość wszystkie ostrogi są zajęte przez wędkarzy i to zarówno na prawym, jak i lewym brzegu. Wreszcie, tuż przed zapadnięciem zmroku znaleźliśmy jedną, jedyną "bezludną" główkę, przy której przycumowaliśmy na noc. Noc była ciepła i spokojna. Obudziliśmy się wczesnym rankiem, kiedy nad wodą snuły się jeszcze opary mgły, słońce świeciło pod ostrym kątem, eksponując na przeciwległym brzegu zieleń zarośli. Wszystko tak, jak lubię. Chwilę pokontemplowałem przyrodniczy spektakl i zacząłem przygotowania do odpłynięcia. Musieliśmy wcześniej wstać, bo  mieliśmy długą drogę do przebycia, a Kucyk z nurtem Odry przemieszczał się z prędkością około 13-14 km/h. Wreszcie ruszyliśmy. po chwili nastąpiło spotkanie z płynącymi pod prąd barkami. Zestaw pchał Domil 2 pod Kapitanem Czesławem Sz. Znałem tego kapitana, bo już od jakiegoś czasu czynnie uczestniczyłem w życiu załogi "Wirtualnego Statku" - to jest portalu "Żegluga Śródlądowa Wczoraj, Dziś i Jutro". Portal ten w sposób bardzo profesjonalny zajmuje się krzewieniem wiedzy i  informacji o śródlądowych drogach wodnych, o żegludze, turystyce i o wszystkich aspektach życia wodniackiego. Ponieważ idea utrzymania i rozwoju szlaków wodnych w Polsce była mi zawsze bardzo bliska, zaangażowałem się w prace redakcyjne, stając się częścią załogi "Wirtualnego Statku". Praca ta tak mnie zaangażowała, że straciłem właściwą mi ostrożność w podejmowaniu działań. Kiedy zostałem przez kapitana tej szacownej jednostki mianowany "oficerem", czyli krótko mówiąc redaktorem portalu, wylała się na mnie taka ilość hejtu, że moje nerwowe zachowanie i bezsenność zauważyła żona. Przeprowadziła ze mną rozmowę, a ja przyznałem się do tego, że właśnie znów oberwałem od jakiegoś sfrustrowanego kapitana żyjącego na obczyźnie. Na to moja Połowica: Czyś ty do reszty zgłupiał chłopie? Nie dość, że w czynie społecznym poświęcasz całe popołudnia i wieczory na wypisywanie artykułów, moderowanie postów na forum, i pomoc w administrowaniu stroną, do tego (choć w niewielkim stopniu) jednak dotujesz działalność portalu, to jeszcze będziesz zapadał na zdrowiu z tego powodu? Ja myślałam, że sprawia ci to przyjemność, ale widzę, że ty się spalasz człowieku. Rzuć to i zajmij się czymś innym, co nie będzie tak negatywnie wpływało na twoje zdrowie! Nie słuchałem. Przez długi czas udzielałem się, aż wreszcie przyszło przesilenie. Wycofałem się całkowicie z uczestnictwa w życiu wirtualnej załogi. Zmustrowałem ze statku i teraz, jako widz popatrzę tylko czasem z boku na jego manewry na wodach śródlądowych Polski, przyklaskując w duchu tej wspaniałej idei.


Płynąc obserwowaliśmy przyrodę rzeki. Latające kanie rude, bieliki, bociany, także przychodzące do wodopoju sarny, dziki i inną zwierzynę. Bardzo nas dziwiło bogactwo przyrodnicze okolicy rzeki.

                                                                    Bielik w locie
                                     żerujący w polu międzygłówkowym bocian czarny
                                                                         Kania ruda
                                                                     lecący bocian biały

Wyżowa pogoda sprawiała, że  słońca nie brakowało, jednak północno zachodni wiatr powodował uczucie chłodu. Sterczenie godzinami przy sterze, bez jakiejkolwiek osłony od wiatru, po pewnym czasie stało się trudne do wytrzymania. Marzłem. Założyłem rękawiczki robocze, bo tylko takie były na pokładzie, ubrałem się w kurtkę, potem w czapkę i wciąż odczuwałem chłód. Dopłynęliśmy jednak do Lebus. Zatrzymaliśmy się przy prawym brzegu w niewielkiej zatoczce, mając przed sobą malowniczy widok tego niemieckiego miasteczka, położonego na wzgórzu, nad Odrą.
                                                                                Lebus
Następnego dnia, nie spiesząc się zbytnio, gdyż do Kostrzyna  pozostało nam już niewiele kilometrów, wypłynęliśmy koło południa. Kostrzyn przywitał nas także piękną pogodą. Przycumowaliśmy przy gościnnym pomoście klubu żeglarskiego "Delfin". Rzeczywiście, panuje tu iście żeglarska atmosfera. Ludzie są mili i przyjaźnie nastawieni do przybyszów, choć sam ośrodek, nie ofrował wówczas za wiele - ot miejsce przy betonowej kei, przyłącze energetyczne, W.C., umywalkę, wodę pitną i śmietnik. Nam to wystarczyło, by czuć się swobodnie. Najważniejsze dla nas było, że możemy zostawić pod dozorem nasz jacht i iść sobie na zwiedzanie miasta. Zaciekawiła nas twierdza. Okazało się, że z klubu do twierdzy jest "żabi skok". Zwiedzanie nie było długie, bo obiekty były zamkniete, mogliśmy tylko zwiedzać zewnętrzne mury i wyobrażać sobie, jak tu mogło być, kiedy twierdza stała w pełnej gotowości bojowej.
                                                                     Lewa blanka twierdzy
                                                   Posterunek wjazdowy
                                                           Twierdza widziana z Odry

Po zwiedzaniu była jeszcze wizyta w sklepie bezcłowym i uzupełnienie paliwa dla Kucyka. Noc bardzo spokojna. Rano przeszliśmy przez most na Warcie, by zwiedzić prawobrzeżną część Kostrzyna. Wypłynęliśmy około 11:00 bez konkretnego zamiaru dotarcia do jakiegoś celu. Mieliśmy dużo czasu, bo umówiliśmy się z Martą i Markiem, naszymi stałymi załogantami w rejsach czarterowych pod żaglami, na spotkanie w Dziwnowie. Tam mieli doszlusować do naszej załogi i wrócić z nami do Cigacic. Do spotkania pozostało nam prawie dziesięć dni, więc pośpiechu nie było.

1 komentarz: