piątek, 28 kwietnia 2017

Wygodnym baksztagiem~11 Pływanie okazjonalne

Wymogiem dzisiejszych czasów jest pełna dyspozycyjność w pracy, co stało się podstawową przyczyną niemożności uzgodnienia wspólnego dla czterech osób terminu urlopu. Zaprzestaliśmy więc czarterowania jachtów.  Wraz z Ulą, jednak nie zdusiliśmy w sobie naszych marzeń posiadania własnej łodzi. Niestety wciąż nas nie było na nią stać. Na szczęście nasi znajomi, koleżanki i koledzy, znając nasze zamiłowanie do pływania, czasem organizowali nam jakieś weekendy lub nawet tygodniowe pobyty na lubuskich akwenach. Było blisko domu a równie atrakcyjnie i miło.

Sami wynajmowaliśmy jeszcze kilkakrotnie, ale tak na godziny El Bimbo pana Bosmana z Chalkosu.  Raz nawet pokusiliśmy się o wynajęcie na dobę - katamaranu na Zalewie Zegrzyńskim. Także Conrad 620, będący własnością Zakładu Energetycznego w Zielonej Górze, był dla nas od czasu do czasu dostępny, mimo że zmieniali się dwukrotnie dysponenci. Jednak najczęściej służyli nam pomocą nasi przyjaciele - Jola i Ignacy. Wybudowali sobie własną łódź Focus 650, wyposażyli najlepiej jak mogli i była (i nadal jest) ich oczkiem w głowie. Nie wykorzystywali jej wszakże w stu procentach. Przecież pracowali, a od poniedziałku do soboty, łódź stała przy pomoście. Czasami ją nam użyczali, co było wyrazem wyjątkowego zaufania. Mam nadzieję, że go nigdy nie zawiedliśmy.

 Na j. Sławskim


Weekend z Jolą i Ignacym


Zatoka Lubiatowska


Wygodne zejście do wody

Leniwy poranek w łodzi

Podaję przykład. Wypłynęliśmy z Chalkosu, gdzie Ignacy był rezydentem na przystani. Spędziliśmy wspólnie miły weekend. Jola z Ignacym wrócili do pracy, a my mieliśmy łódź do dyspozycji do następnej soboty, kiedy musieliśmy popłynąć w umówione miejsce, by odebrać ich z pomostu. Tak zaczynał się kolejny weekend, po którym wspólnie wracaliśmy do domów. Takich użyczeń zanotowaliśmy kilka.

Pływanie Conradem nie było dokumentowane fotograficznie, podobnie, jak wiele innych wycieczek. Wydawało nam się naturalne, że wciąż pływamy, więc nie było potrzeby robienia zdjęć.

Zarówno ja, jak i Ignacy, mieliśmy wspólne marzenie, by wybudować kabinowy katamaran. W tym celu zakupiłem kompletną dokumentację, wraz z prawami do budowy, katamaranu - HX-22, od pana Jerzego Hrebienia. Sylwetka tego jachtu wydawała się lekko futurystyczna.  Katamaran posiadał centralną kabinę i coś w rodzaju spojlera, co stanowiło jednocześnie wspornik do uchwytu talii. Zacząłem nawet wycinać elementy ze sklejki wodoodpornej, która potem miała być zalaminowana. Niestety, projekt ten poległ w dziwny sposób. Ktoś pożyczył, ot tak do obejrzenia, ode mnie projekt i nie oddał. Nie pamiętałem, kto to był i nie mogłem się dopomnieć o zwrot. Wręgi dotąd pleśnieją w mojej piwnicy. 

Postanowiliśmy z Jolą i Ignacym znaleźć chwilę czasu, żeby przetestować jakikolwiek katamaran. W Żaglach natrafiłem na propozycje czarteru katamaranu "Bazyliszek". Była to zupełnie inna konstrukcja, od tej, której projekt zakupiłem. Miał w każdym kadłubie dwuosobową kabinę. Wynajęliśmy go na dobę.

Przypadek zrządził, że w Nieporęcie, skąd czarterowaliśmy "Bazyliszka" stał nieopodal przy kei duży katamaran HX- 28, a na nim był konstruktor i właściciel, nie kto inny jak sam Jerzy Hrebień. Porozmawialiśmy z Ignacym na temat jego mniejszej konstrukcji, którą zamierzaliśmy budować. Obejrzeliśmy także wnętrze "większego brata" - imponujące. Konstruktor wspominał też, że w wersji morskiej ów katamaran, będzie posiadał jeszcze centralną kabinę, oprócz dwóch mieszkalnych pływaków, wielkości dużego jachtu jedno kadłubowego, każdy.

Bazyliszek miał także dwie kabiny w każdym pływaku, ale na tyle małe, że wydał nam się bardzo niewygodny. Nawet nie było gdzie zjeść wspólnie śniadania. Nautycznie, świetny. Pływał bardzo szybko i byle wiaterek pobudzał go do życia, ale doszliśmy do wniosku, że jest do dobra jednostka dla młodzieży, która jest mniej wymagająca, jeśli chodzi o wygody życia. Dla nas ważniejsze niźli osiągi prędkości, są wygoda i możliwość wypoczynku.

Bazyliszek na wodzie

Stanowisko dla sternika wygodne, reszta, taka sobie...

Nieporęt. Bazyliszek w porcie.

Śniadanie. Każdy osobno i na sztorcklapie.

Kolacja "kucana" w kokpicie. Zamiast stołu, sztorcklapa.

Po tym wspólnym wypadzie opadły nasze emocje w kwestii budowy podobnej jednostki. Z tego też powodu, nie szukałem zawzięcie osoby, która dotąd nie zwróciła moich planów HX-22. Marzenia legły w gruzach. Może i słusznie?

Teraz zdradzę, że udało się nam ( Uli i mnie) kupić w końcu własną łódź, którą pływaliśmy przez pięć sezonów na szlaku jezior Zbąszyńskich, ale kogo mogłaby interesować tak banalna opowieść? Nie ma tu wszak dynamicznej akcji, spektakularnych jej zwrotów, jest zwykła ludzka opowieść, ale to już całkiem inna bajka.

Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie.

KONIEC

0 komentarze:

Prześlij komentarz