piątek, 10 czerwca 2016

XVI Wiosenny spływ Łagową i Pliszką

   Wczesną wiosną, pokoje gościnne na posterunku energetycznym w Łagowie Lubuskim, zwykle świeciły pustkami. Koniec kwietnia 1983 roku, wolnymi dniami zahaczał o dzień pierwszego maja. Postanowiliśmy z Jędrkiem wykorzystać ten czas na ujarzmienie najdzikszej w naszej okolicy rzeki, Pliszki. Koło wsi Poźrzadło, wpada do niej rzeczka o nazwie Łagowa, biorąca swój początek z jeziora Łagowskiego, toteż spływ nasz postanowiliśmy rozpocząć w Łagowie Lubuskim. Uszykowaliśmy kajak składany Neptun i cały ekwipunek turystyczny. Bagaże, na miejsce startu, zawiózł nam okazyjnie samochód służbowy energetyków. Pojechaliśmy wieczorem, by przenocować w ośrodku i z samego rana ruszyć w drogę. Zdawaliśmy sobie sprawę ze stopnia trudności tego szlaku, jak się potem okazało, niezupełnie do końca.
   30 kwietnia rano, złożyliśmy nasz kajak i znieśliśmy do wody. Załadowaliśmy doń namiot, resztę bagaży i popłynęliśmy ku południowemu krańcowi jeziora Łagowskiego. To był najłatwiejszy odcinek tego rejsu. Teraz zaczęła się rzeczka. Najpierw szeroka na jakieś pięć metrów i głęboka na 50 centymetrów, po kilkuset metrach zaczęła się zwężać i spłycać, tak, że musieliśmy wyjść z kajaka i burłaczyć, idąc wzdłuż brzegu, aż do drogi Świebodzin – Świecko. Przepust pod tą drogą pokonaliśmy w kajaku. Łagowa zaczęła wić się przez wielkie łąki i nabrała charakteru nizinnej, choć bardzo wąskiej rzeki. Kiedy wreszcie dotarliśmy do połączenia jej z Pliszką, odetchnęliśmy z ulgą. Koryto wyraźnie się poszerzyło i pogłębiło. Nadzieja wstąpiła w nasze serca. Niestety, podczas odpychania się od brzegów wąskiej Łagowy, uszkodziłem wiosło. Musiałem je naprawić i czynność ta została utrwalona na zdjęciu. Potem zaczęła się prawdziwa Pliszka, taka o której będziemy pamiętali do naszych ostatnich dni.      Ten spływ śmiało można by zaliczyć do wprawki na obozie przetrwania. Proszę sobie wyobrazić, że my sami, dobrowolnie w tym uczestniczyliśmy! Kręcąca ciasne meandry w gęstym lesie rzeka, podmywała drzewa, które waląc się, nierzadko przegradzały jej bieg.

Poźrzadło. Naprawa wiosła

Zmienialiśmy się co jakiś czas. To ja szedłem i oczyszczałem drogę kajakowi z gałęzi i mniejszych pni, a Jędrek wiosłował, to odwrotnie. Wreszcie wypłynęliśmy na jakieś torfowisko i tam wiosłując już we dwóch, mogliśmy trochę odpocząć. Dotarliśmy tak do wsi Pliszka, gdzie ustawiliśmy namiot i przenocowaliśmy.

* * * 

   Jeszcze w ubiegłym, 1982 roku, po zakończeniu naszych spływów górskimi rzekami, zamieszano w naszym politycznym kotle. Koniec sierpnia, to przecież rocznica porozumień sierpniowych. W całym kraju, mimo przedsięwziętych przez władze środków zapobiegawczych, odbywały się liczne demonstracje, upamiętniające te ważne wydarzenia. ZOMO w tym czasie wykazywało wzmożoną aktywność.
   Rozpoczęły się procesy przeciwko opozycjonistom. W październiku, sejm zdelegalizował Solidarność, powstały zamieszki. Podano też do wiadomości, że w czerwcu 1983 roku, Polskę ponownie odwiedzi Papież, Jan Paweł II. W listopadzie zwolniono z internowania Lecha Wałęsę. Zaczęły się mnożyć akty porwań samolotów. Najczęściej lądowały one na zachodnioberlińskim Tempelhof. Uciekano wszystkimi możliwymi kanałami: lądem, morzem i powietrzem. Z zielonogórskiego lotniska aeroklubu w Przylepie uprowadzono samolot AN-2, który z dwoma rodzinami na pokładzie, szczęśliwie przeleciał przez NRD i wylądował w Berlinie Zachodnim.
   Z zewnątrz wolny świat naciskał na juntę, by zaprzestała haniebnego gwałtu na naszym narodzie. Może to poskutkowało, bo zaczęto przebąkiwać o zawieszeniu stanu wojennego, aż wreszcie 31 grudnia 1982 roku, te pogłoski stały się faktem. Stan wojenny zawieszono. Naród odczuł ulgę. Jednak szykanowania się nie skończyły. Nadal trwały procesy przywódców strajków i opozycjonistów. Nadal rozwiązywano istotne dla narodu instytucje, które wspierały wolnościowe trendy. Zwolnionych z internowania ludzi pozbawiano pracy i zachęcano do wyjazdu na emigrację. Wiele osób, wraz z rodzinami, nie mogąc znaleźć godziwego zajęcia w kraju, wyjechało za granicę. Nawet Lech Wałęsa, podczas próby powrotu do pracy w Stoczni Gdańskiej, nie został wpuszczony na jej teren. Terror, w czystej postaci nadal szalał. Rok 1983 różnił się tylko tym od poprzedniego, że oficjalnie stan wojenny był zawieszony, nieoficjalnie zaś zamykano, zastraszano i wszystkimi innymi sposobami, nadal gnębiono naród, a czternastego maja posunięto się nawet do zamordowania Grzegorza Przemyka.

* * * 

   Wieś Pliszka, to miejscowość, której trudno by szukać na mapie. Kilka domów ukrytych w lesie przy trasie kolejowej Rzepin – Poznań. Woda w rzece, stała się tu krystalicznie czysta. Płynąc widzieliśmy przemykające w toni pstrągi strumieniowe. Przemieszczaliśmy się przez zaniedbane gospodarczo tereny. Widać było, że niegdysiejsi gospodarze bardzo o nie dbali. Teraz zniszczone, niekiedy wręcz zburzone jazy, nie piętrzyły już wody. Stare, ceglane budowle młynów popadły w ruinę. Żal było patrzeć na niszczejące dobra.
   Rzeka często zmieniła swój charakter. Kiedy wyraźnie spływała w dół po widocznej pochyłości terenu, czuliśmy się, jak na górskiej Skawie. Potem wpływała w bagniste tereny, wokół porośnięte trzcinami i wysokimi trawami. Tu odnosiliśmy wrażenie, ze jesteśmy na nizinnej Biebrzy. Tak dotarliśmy do jeziora Ratno. Wpłynęliśmy na środek, kiedy coś nas zatrzymało. Mocniej nacisnęliśmy na wiosła i nic! Okazało się, że jezioro jest całkowicie zamulone. Ogromne ilości mułu zalegające na dnie przykryła cienka warstwa wody. Kłopot wielki! Wokół pustka. Nie mogliśmy liczyć na niczyją pomoc. Mimo licznych prób,wycofać też się nie dało. Co począć? Radzi, nie radzi zaczęliśmy mocno napierać na wiosła, zanurzając je głębiej w muł i jednocześnie balansować ciałami do przodu i do tyłu, by wygniatać kajakiem w mule rynnę. Poskutkowało. Po kilkudziesięciu minutach nieprzerwanej, katorżniczej pracy, udało nam się osiągnąć głębszą wodę, po której kajak mógł swobodnie płynąć. Spojrzeliśmy na siebie i buchnęliśmy śmiechem. Kajak był upaprany błotem a my obaj, umajeni rzęsą wodną i kawałkami trzcin, oraz mułem, wyglądaliśmy jak dzieci „Szuwarka”. Do dziś mnie ciarki przechodzą na myśl, co mogłoby się stać, gdybyśmy nie zdołali się przepchnąć przez to bagno...
   Między jeziorami Ratno i Wielickie rzeka pozwoliła nam na krótki odpoczynek. Nie leżały w nurcie żadne przeszkody i mogliśmy płynąć swobodnie. 
   W pewnym momencie wydało mi się, że na lewym brzegu zobaczyłem mojego
pierwszego instruktora kajakarstwa, Henia. Nie myliłem się! Przyjechał tu na ryby . Bardzo się zdziwił, że płyniemy z Łagowa i że da się stamtąd do tego miejsca dopłynąć. Zamieniliśmy kilka słów i ruszyliśmy dalej. Mieliśmy przed sobą jeszcze spory kawałek do przemierzenia. Jaz kończący jezioro Wielickie był granicą wolnej wody i swobodnego spływania. Za nim rozpoczynał się surwiwal. Drzewa leżały pokotem, niekiedy po dwa, trzy spiętrzone w grupie, tworząc swoiste barykady. Brzegami nie dało się iść, bo porastały je nieprzebyte chaszcze, to jakby coś w rodzaju dżungli. Podpływaliśmy więc do pni bokiem i przenosiliśmy przez nie kajak wraz ze sprzętem. Był moment, kiedy byliśmy bliscy rezygnacji. Chcieliśmy rozłożyć kajak i nieść go w worku, zamiast targać w ciężkim terenie złożony. Tak też się nie dało, bo jak wcześniej wspomniałem,  brzegi porastały gęste zarośla. Jednak od czasu do czasu udawało nam się kawałek podpłynąć. Wreszcie, gdzieś pod miejscowością Urad, w okolicy drogi Krosno – Cybinka, mocno już zmęczeni, nie zauważyliśmy ostro zakończonej gałęzi, która tuż pod lustrem wody czyhała na nieostrożnych kajakarzy. Wpłynęliśmy na nią i rozerwało nam się poszycie dna na długości około metra.
Kajak natychmiast nabrał wody. Wyskoczyliśmy zeń jak oparzeni. Stojąc po pas w wodzie obserwowaliśmy zanurzony po burty kajak, w którym mókł cały nasz dobytek. To był koniec naszej przygody z Pliszką.
   Bagaże zostawiliśmy w odległej o półtora kilometra chałupie, a do domu pojechaliśmy autobusem PKS z przesiadką w Krośnie Odrzańskim.

Książeczka TOK - Pliszka

Po sprzęt wróciliśmy dwa dni później, samochodem. W domu poszycie naprawiliśmy i kajak jeszcze długo nam służył, a spływ pozostał w pamięci, jako najbardziej ekstremalny ze wszystkich, które odbyłem.

3 komentarze:

  1. Jeszcze nigdy nie byłam na spływie - jedynie pływałam kajakiem po Odrze we Wrocławiu i po jeziorze na Kaszubach. O książeczce TOK nigdy nie słyszałam :) A! I Rzepin dość sporo mi mówi, mam obok sporą rodzinę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komentarz. Żeby zacząć swoją przygodę z kajakiem, nigdy nie jest zbyt późno.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chętnie znalazłabym sobie jakieś miejsce, w którym będę mogła surfować, bo znalazłam świetne deski surfingowe i powiem Wam szczerze, że niestety w mojej okolicy nie ma żadnych ciekawych miejsc, więc jeśli masz jakieś propozycje, to koniecznie daj znać!

    OdpowiedzUsuń