piątek, 27 kwietnia 2018

Pierwszy rejs do morza Cz.VIII ~ Z prądem i pod prąd

Ranek następnego dnia był także pogodny. Meteorolodzy wciąż straszyli nas załamaniem pogody, to wszakże, na szczęście nie nadchodziło.

Wspinaliśmy się więc mozolnie z prędkością 5-6 km/godzinę pod bystry nurt Odry, mając przy tym mnóstwo czasu na kontemplację otoczenia. Na Dolnej Odrze spotykaliśmy zestawy pchane płynące do i z Bielinka, gdzie wydobywano kruszywo.

Naturalnym wydało nam się porównywanie brzegów - niemieckiego i polskiego. Niemiecki wypadał (niestety dla nas), lepiej w tym krótkim rankingu.

Wały przeciwpowodziowe były tam regularnie poprawiane i wykoszone, lub wypasione przez zwierzęta.


Stare,zeschnięte konary drzew i badyle znoszono w pryzmy i wywożono z międzywala. Główki, (lub ostrogi, jak kto woli) były systematycznie naprawiane, po każdej powodzi, a statki robocze z niemiecką banderą, pojawiały się dość często. Nasz brzeg, w niektórych miejscach wyglądał niekiedy nawet lepiej niż niemiecki, ale widać było na nim brak staranności i systematyczności.

Dla porównania: Kiedy na niemieckim brzegu pojawił się znak postoju, to trawa w odległości kilkudziesięciu metrów przed i za znakiem była krótko wykoszona. Wykoszono też dojście z wału do tego miejsca. Przy polskich znakach trawa rosła tak wysoko, że czasem je skrywała...

Nawet betonowe nabrzeże, które powinno być bezpieczne dla statków, nie przyjmowało ich, głosząc znakami, że w tym miejscu jest zakaz cumowania. Przypadek? Nie! Nikomu nie chciało się (lub,co najbardziej prawdopodobne, zabrakło na to pieniędzy) pogłębić dna przy takim nabrzeżu, w dodatku drewno, które było przykręcone do betonu, by łagodzić ewentualne mocniejsze uderzenia burt statków o keję, teraz zbutwiało i odpadło, pozostawiając po sobie sterczące kikuty zardzewiałych śrub. Przybijanie w takim miejscu groziło uszkodzeniem statków, stąd ten zakaz. Przykłady można mnożyć w nieskończoność.

Krajnik wielki, po drugiej stronie Odry Schwedt. Tam industrialna okolica, u nas niedokończona i porzucona budowa jakiejś fabryki. Tyle pieniędzy poszło na marne!

                                                         Zindustrializowane Schwedt
                                                 Pozostałości po dobrych chęciach


Mieliśmy też czas, żeby w trakcie płynięcia wypić w kokpicie najpyszniejszą pod słońcem kawę. Marta, z zachwytu aż mrużyła oczy, a Ania, choć kawy nie piła, też lubiła ten rytuał, bo w tym momencie, często podawano coś słodkiego...


Wreszcie dopłynęliśmy w okolice Bielinka i tam zapadliśmy na nocleg. Miejsce o tyle ciekawe, że bardzo urozmaicone przyrodniczo. Na łasze naprzeciw zacumowanego Kucyka suszyły skrzydła kormorany, bocian przechadzał się tuż przy naszej łodzi, a miejscowy wędkarz, tak się rozczulił widokiem polskiej bandery na jachcie, że oddał nam złowione przez siebie dwa, dość duże szczupaki. Kiedy dodaliśmy do tego, złapane przez szwagra płotki, była niezła wyżerka!


Żeby zrozumieć powód mojego utyskiwania na polskie niedbalstwo i niekonsekwencję w działaniu, powiem tym, którzy nie interesowali się żeglugą śródlądową, tą najbardziej ekologiczną i ekonomiczną gałęzią transportu, że z nieznanych bliżej powodów, kolejne rządy naszego kraju, systemowo zaniedbywały szlaki żeglowne i samą żeglugę. Działo się tak od lat 70-tych ubiegłego wieku. Wówczas, kiedy wypłynęło się np. kajakiem na Odrę, po kilkunastu minutach spotykało się płynący z prądem lub pod prąd jakiś statek rzeczny. Obecnie, przemieszczający się rzeką lub kanałem, zestaw pchany budzi sensację a ludzie zbiegają się z okolicy, żeby to zobaczyć. Smutne, ale prawdziwe.

Teraz, kiedy wejdę na stronę  "Wirtualnego statku"  www.zegluga.wroclaw.pl czytam, że następuje jakieś ożywienie w tej kwestii, choć nadal nie widzę konkretnych działań. Stopień wodny w Malczycach, nadal jest w niekończącej się (od wielu, wielu lat) budowie. Inne budowle też nie wychodzą ze stadium "pobożnych życzeń".

Powiem słowami wieszcza: " w słowach tylko chęć widzimy, w działaniu potęgę".

Zapraszam na kolejny odcinek mojego rejsu. Zamieszczę relację niebawem.

niedziela, 22 kwietnia 2018

Pierwszy rejs do morza Cz.VII ~ Z prądem i pod prąd

Strachy na Lachy!
Okazało się, że podczas powrotu przez zalew, pogoda była doskonała. Świeciło słońce i wiał wiatr o sile 3-4B od rufy. Widoczność była doskonała, co w oczywisty sposób wpłynęło na nasze humory. Zanim jednak dopłynęliśmy do"akwenu strachu" po drodze  zawinęliśmy najpierw do pomostu stacji benzynowej w Dziwnowie, następnie do kei w porcie Wolin. Tam napotkaliśmy śródlądowy statek wycieczkowy SAKSONIA, pływający pod szwajcarską banderą. Był tak wielki, że nie mieścił się w kadrze. Musiałem odejść na sporą odległość, by mu zrobić zdjęcie "z profilu".



 Potem był już zalew. Płynięcie podczas sprzyjającej pogody może być ciekawe, tym bardziej, że na torze wodnym do Szczecina mijały nas statki oceaniczne.
Dopłynęliśmy do nabrzeża chemicznego w Policach, gdzie odbywało się ształowanie statku oceanicznego z jednoczesnym bunkrowaniem paliwa. Pierwszy raz widzieliśmy taką operację.

Na zdjęciu bunkierka zacumowana do burty ształowanego statku oceanicznego

Jeszcze trochę więcej niż godzina płynięcia i ujrzeliśmy jezioro Dąbie. Zeszliśmy ze szlaku na Szczecin, by popłynąć do Lubczyny, gdzie znajduje się port. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę, by zrobić zakupy i pospacerować po miejscowości. Niestety w porcie trwały właśnie jakieś hałaśliwe prace remontowe, więc zdecydowaliśmy się na znalezienie nieopodal spokojnego miejsca na dziki biwak. W tym momencie oddałem inicjatywę szwagrowi, bowiem starym zwyczajem, to on ustalał miejsce biwakowania, pod kątem przyszłego rybobrania. Miejsce było bardzo dobre. Osłonięte trzcinami oczko wolnej wody, z tyłu łoziny i wygodna ścieżka do wsi. Nieopodal dobre stanowisko dla wędkarza.


 Wieczorem była rybna kolacja, jak zwykle kilka partii w kości i nareszcie spokojny sen. Pogoda i następnego dnia była ładna. Jezioro było bardzo spokojne. Tafli wody nie marszczyła żadna falka. Około 11.00 ruszyliśmy w kierunku portu Szczecin. Przedtem jednak kontemplowaliśmy piękne widoki. Jezioro Dąbie jest tak wielkim akwenem, że widać już na nim krzywiznę Ziemi. Z naszego stanowiska oglądaliśmy jedynie żagle jachtów wypływających z Dąbia Małego, na Wielkie. Kadłub nie był widoczny, nawet przez mocną lornetkę.



Spokojnego rejsu nie zakłócało nic! Był czas na robienie zdjęć, był czas na opalanie i błogie lenistwo. Przez Dąbie płynęliśmy leniwie, na niskich obrotach silnika, ot takie sobie pyr, pyr...
Wreszcie dopłynęliśmy do Szczecina, mijając po drodze stocznię z jej ogromną suwnicą, nabrzeże portu, przy którym akurat przycumował wielki wycieczkowiec, wreszcie przepływając koło kapitanatu zapytaliśmy, gdzie będziemy mogli przycumować. Bosman wyraził zgodę na cumowanie przy Wałach Chrobrego, w okolicy mostu na Odrze, ale nie dłużej niż trzy godziny. Tak też zrobiliśmy.


Znów nie miałem szczęścia w losowaniu. Przegrałem i musiałem zostać na wachcie pokładowej, kiedy wszyscy poszli sobie "w miasto". Skorzystałem z okazji i zdemontowałem tent nad kokpitem, bowiem musieliśmy przepłynąć pod kolejnym niskim mostem, kierując się w górę Odry Zachodniej. Po spełnieniu tej czynności, siedziałem sobie w kokpicie i obserwowałem ruch rozmaitych jednostek pływających. Brylowały tu głównie małe statki wycieczkowe, które obwoziły turystów po porcie. Jednak przypływały też wycieczkowce z Niemiec, wówczas na keję wylewał się potok turystów, którzy z zaciekawieniem przyglądali się między innymi Kucykowi. Ja zaś skonstatowałem, że woda w Odrze na terenie portu jest jednym wielkim śmietniskiem. Pływało w niej wszystko! Fuj!
Po powrocie załogi ruszyliśmy w dalszy rejs. Płynęliśmy koło dworca PKP, koło przystani przedsiębiorstwa Odratrans i dalej w kierunku Niemiec.

Wreszcie łącznikiem "Skośnica" powróciliśmy na Odrę Wschodnią, zwaną Regalicą. Tu już dało się odczuć mocniejszy nurt. Płynęliśmy wolniej, ale i tak udało nam się dopłynąć do nieczynnej już śluzy zwanej przez miejscowych "Berlinką", która niegdyś służyła do pokonywania różnicy poziomów między Regalicą ( wyższy) a Odrą Zachodnią (niższy). Obecnie poziomy obu rzek zrównano, a budowla hydrotechniczna poszła w ruinę. Stanęliśmy w niej na nocleg. Brzegi były suche i wygodnie wychodziło się na nabrzeże.

Dzień miał się ku końcowi, a my pełni wrażeń poczuliśmy się nieco zmęczeni.

Spokój wieczoru udzielił się nam, jak nigdy dotąd. Wprawdzie, jak zwykle usiedliśmy w kokpicie do kolacji, ale nie chciało się nam już "markować" po nocy. Przed nami były kolejne dni mozolnego wspinania się pod prąd Odry.

środa, 18 kwietnia 2018