„Wyrwij murom zęby krat
Zerwij kajdany, połam bat!
A mury runą, runą, runą, i pogrzebią stary świat”
W kościołach, w całym kraju odbywają się msze za Ojczyznę. Po nich ludzie tłumnie udają się do miejsc symbolizujących walkę narodu z uciskiem, demonstrując swoje niezadowolenie i negatywny stosunek do władz. Ciśnienie w ludzkich umysłach wzrasta...
Chcąc ulżyć temu ciśnieniu, lokalni działacze PTTK wpadli na spontaniczny pomysł zorganizowania wypadu na pobliskie rzeki. Po prostu ktoś do kogoś zatelefonował, ten do kogoś innego i tak zebrała się spora grupka ludzi chcących jakoś odreagować ten coraz trudniejszy do opanowania stres. Najlepszym miejscem do tego celu, była rzeka. Obrzyca i Obra płyną nieopodal Zielonej Góry. Łączy je kanał Dźwiński. W czwartek 21 sierpnia były telefony, w piątek 22 sierpnia po godzinie piętnastej siedzieliśmy już w pociągu, który wiózł nas do Kargowej. Do miejscowości Uście nad jeziorem Rudzińskim, dojechaliśmy autostopem. Jezioro to jest zbiornikiem naturalnym, przypominającym rozlewisko w miejscu połączenia Południowego Kanału Obry, rzeki Obrzycy i kanału łączącego z jeziorem Wilcze. Ma ono dobrze rozwiniętą linię brzegową. Wiele tu zatoczek, półwyspów, a na jego południowym brzegu jest spora plaża użytkowana głównie przez harcerzy. Na placu przyległym do plaży jest miejsce na ognisko. My turyści, skwapliwie skorzystaliśmy z tego terenu i wspólnie z harcerzami rozpaliliśmy wielki ogień. Program harcersko - turystyczny był bogaty i lekki w odbiorze. Śpiewy, opowiadania o różnych przygodach trwały długo w noc i nie miały nic wspólnego z polityką. Ranek okazał się pogodny i ciepły. Wiał lekki wietrzyk od północnego zachodu, pomagając nam opuścić miejsce biwakowania, gdyż właśnie z wiatrem odpływaliśmy. Etap, który był przed nami wydawał się bardzo łatwy, jak się okazało zakładaliśmy słusznie, gdyż zapowiadane w przewodniku przeszkody w postaci zastawek i jazów, ze względu na niskie stany wód, pootwierano. Mogliśmy, więc przepływać przez nie, nie wysiadając z kajaków.
Jezioro Rudzieńskie. Odpływamy
Płynęliśmy dość długo. Brzegi rzeki były porośnięte gęstymi zaroślami, wśród nich rosły obsypane owocami krzaki jeżyn. Owoce były ogromne i bardzo słodkie. Nic dziwnego. Dostępne wyłącznie od strony wody obroniły się przed zakusami dzikiej zwierzyny i ludzkich zbieraczy, ale padły naszym łupem. Do mety, usytuowanej nad jeziorem Chobienickim dopłynęliśmy pod wieczór. Ponieważ było to pole biwakowe w samym lesie, musieliśmy tym razem obejść się bez ogniska. Sosnowy, stary las zadziałał na nas niczym balsam. Czyste powietrze dopełniło dzieła. Usnęliśmy jak dzieci. Po niezwykle krzepiącym śnie, łatwo nam było wczesnym rankiem wstać i ruszyć w dalszą drogę. Obra, po wyjściu z jeziora Chobienickiego rozlewa się szeroko, tworząc istny raj dla ptactwa wodnego. Płynąc, niepokoiliśmy wielkie rzesze dzikich kaczek, łysek, perkozów i łabędzi. Na opadających do wody żerdziach siedziały parami dzikie gęsi. Staraliśmy się jak najmniej zakłócać ciszę, by nie płoszyć ptactwa. Bajkowa sceneria. Ciemnozielone sitowie, jaśniejsze trzciny i ogromne połacie wody zasłane nenufarami ze swoimi cudownymi, białymi kielichami kwiatów. Jak w takich warunkach myśleć o powrocie do pracy, do niełatwej rzeczywistości? Niestety, właśnie wpłynęliśmy od strony „ogonka” w „gruszkę” jeziora Zbąszyńskiego i kierujemy się przez jego środek ku miejskiej plaży, stanowiącej cel naszego spływu. Na środku jeziora zaskoczenie. Spokojna dotychczas tafla wody, nagle marszczy się, unosi i jakby wpadła w furię! Oj, nie spodobało się Jego Wysokości Neptunowi, że mącimy spokojną dotąd toń wiosłami. Powstają ogromne, jak na możliwości kajaków fale, sięgające może metra, może trochę więcej. Nie są długie, krótsze niż długość kajaka. Zrozumieliśmy, że stały się dla nas dużym zagrożeniem. Zostaliśmy, więc zmuszeni do wykonywania ekwilibrystycznych wręcz manewrów, by uniknąć wywrotki. Po wielu nagłych zwrotach, schlapani od stóp do głów wodą niesioną przez wiatr oraz spływającą z piór wioseł, wreszcie dotarliśmy cali i zdrowi, choć solidnie zmęczeni na zbąszyńską plażę. Wiatr szybko wysuszył kajaki a my, po spakowaniu całego „majdanu” udaliśmy się na dworzec kolejowy, skąd odjechaliśmy do naszej szarej rzeczywistości.
* * *
W tym roku to był ostatni spływ. Nikt nie odważył się już organizować kolejnych wypadów. Za tydzień podpisano pierwsze porozumienia kończące strajki. Zmieniała się era. Wiał wiatr historii...
Chyba jednak śpiewano "Mury" za Jackiem Kaczmarskim...
OdpowiedzUsuń