środa, 13 czerwca 2018

Rejs zawiedzionych nadziei~Z prądem i pod prąd

Jeszcze pod koniec 2008 roku nawiązałem kontakt z pewnym architektem, który przypadkiem był także miłośnikiem wodniactwa. Po kilku telefonach, umówiliśmy się w Cigacicach, na Kucyku w celu dokonania wizji lokalnej. Rzecz dotyczyła sterówki, którą zdecydowałem dobudować do jachtu. Konstruktor Weekenda wyraził zgodę, a nowopoznany architekt, Pio - chęć, i tak powstał projekt nadbudówki do Kucyka.
                                                                       Grill nad Odrą
Trzeba przyznać, że jacht zyskał zarówno na wyglądzie, jak i na walorach użytkowych. Odtąd, nie musiałem moknąć, gdy padał deszcz i nie raziło mnie słońce, miałem także ochronę od wiatru. Jednym słowem: same zalety!

                                                       Kucyk z nową sterówką
Mogłem też zaplanować długi rejs z Cigacic do Gdańska, z opłynięciem pętli żuławskiej. Wiązałem z tym rejsem nadzieję na potwierdzenie tezy, że z żeglugą śródlądową w Polsce, nie jest tak źle, jak wydawać by się mogło. Niestety. Nadzieje były płonne...

Tekst, który zamieszczam poniżej, był już wydrukowany w sierpniu 2009 roku na "Wirtualnym statku". Obrazuje moje autentyczne spostrzeżenia i odczucia. Należy przyznać, że od tamtego momentu zaszło wiele zmian na szlakach wodnych, szczególnie w dziedzinie turystyki. Powstały liczne mariny i miejsca postoju dla łodzi turystycznych. Dobrze by było, żeby uchwalone ostatnio nowe prawo wodne nie zniweczyło tych osiągnięć.

                                                                            * * *


19 czerwca 2009. Rodzima keja w Cigacicach. Jest wczesne popołudnie. Jacht motorowy Kucyk gotowy do drogi. Wchodzimy na pokład. Pełnię w tym rejsie rolę skippera, choć to nie ja mam najwyższy stopień motorowodny. Płynie ze mną kolega Józek i trójka dzieciaków: 14,12 i 9 lat.
Ortodroma: Cigacice – Gdańsk, śródlądziem.

Odra niesie nas spokojnie. Płyniemy 13 km/h nie wiedząc, że w zbiorniku tworzą się wiry... Od następnego etapu przyciągniemy nieco cugli Kucykowi, by starczyło pieniędzy na paliwo do Gdańska. Pierwszy nocleg wypadł nam przy odrzańskiej główce. Wygodne zejście na suchy ląd i przyjaźni  (!) wędkarze. Następnego dnia docieramy do Kostrzyna.

Tu zatrzymujemy się przy gościnnej kei klubu Delfin. Czyste sanitariaty, prysznic, woda do zbiornika. Okazuje się, że to ostatnia prawdziwa marina przed Gdańskiem. Na całej trasie nie ma ani jednego miejsca, które można by tak nazwać. Wprawdzie w Bydgoszczy liczyliśmy na usługi pewnej mariny, ale udało nam się tylko skorzystać z prądu i (przypadkowo) z prysznica. Marina upada. Jeszcze chwila i nie będzie można nawet do niej przepłynąć przez wodorosty... Szkoda! Nawet nie wymienię jej nazwy, by nie robić przykrości życzliwym ludziom, którzy nas tam przyjęli. W Santoku jest namiastka mariny, ale nie wiadomo kto nią zarządza. Wprawdzie dostaliśmy klucze do WC i prąd, ale jakby mimochodem, też tylko z ludzkiej życzliwości.


Ludzka życzliwość to "towar", którego nam w całym rejsie nie zabrakło!
Prawie wszyscy ją nam okazywali. Widać, że w Polakach wciąż tkwią ogromne pokłady dobrej woli, życzliwości i wrodzonej gościnności. Wszyscy (z nielicznymi wyjątkami) byli dla nas bardzo mili i życzliwi. Dobrze, bo chociaż tu mogę powiedzieć, że nie zawiodłem się na bliźnich i że moje nadzieje na rejs w atmosferze życzliwości spełniły się.
                                                                  Zabytkowa KUNA

Zenek. Dzięki niemu mieliśmy wspaniałą "metę" w Gdańsku. Nie tylko pozwolił nam przez kilka dni za darmo cumować do nabrzeża, ale obwoził nas swoim autem po mieście służąc za przewodnika i wspaniałego opiekuna przez cały okres naszego tam pobytu.


Jeden z użytkowników portalu żegluga wczoraj, dziś i jutro, Janusz K. umówił się z nami telefonicznie na śluzie w pobliżu jego domu (zatrzymaliśmy się tam celowo, żeby móc się z nim spotkać). Zabrał nas swoim samochodem do warsztatu, gdzie pokazał budowaną przez siebie wspaniałą, 10 - metrową łódź, a w drodze powrotnej zawiózł na stację benzynową, gdzie mogłem kupić paliwo do Kucyka. Bardzo miło wspominamy oboje z żoną to spotkanie.
Był też Tadzio, mój kuzyn, który woził mnie swoim autem po Bydgoszczy, żebym mógł również uzupełnić paliwo.
                                                       Gorzów Wlkp. Bulwary
                                                      Noteć bystra

                                                             Kucyk w śluzie Krzyż


Potem był Jarek. Kolega, już znacznie wcześniej poznany przez internet. Przyspieszył nasze płynięcie dając znać śluzowemu na śluzie Przegalina, że nadpływamy, Potem, wraz ze swoją rodziną gościł nas w swoim domu, w Nowym Dworze Gdańskim. Popłynąłem tam celowo, kiedy wracałem, zaliczając przy okazji rzekę Tugę.

Dziękuję też: Gospodarzowi przystani w Nakle, śluzowym ze śluz: Krzyż, Wieleń, Lipica, Gromadno, Krostkowo , Nakło Zachód, za wyrozumiałość i spolegliwość. Ci ludzie bardzo ułatwiali nam życie. Pozostali śluzowi też okazali się bardzo mili. Dziękuję Wam Wszystkim!

Toaleta, to słowo, jak jakieś nieprzyzwoite hasło, wzbudzało w ludziach niepokój graniczący z agresją. Nikomu nie przychodziło do głowy, że cywilizowany, mający się za kulturalnego, człowiek zechce załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne w przyzwoity sposób, tymczasem w wielu miejscach, gdy spytaliśmy o toaletę, zamiast wskazać nam przynajmniej "sławojkę" pokazywano najbliższe krzaki. Wprawdzie posiadamy sprzęt w postaci saperki, ale dyskomfort w załatwianiu swoich potrzeb w takim miejscu, był znaczny. Zastanawiam się, czego obawiają się ci ludzie, że (przepraszam za wyrażenie) osra się im sedes i nie posprząta po sobie? W Słubicach, kiedy po raz drugi (w zeszłym i tym roku) wskazano mi nabrzeże poza obrębem RZGW, tylko dlatego, że spytałem o toaletę, ze złości, nie użyłem, jak to mam w zwyczaju, saperki... Zastanawia mnie, jak długo w polskiej, zaściankowej świadomości będzie trwało, że toaleta to jakieś tabu? Wyjątkiem był Gościnny Klub Wioślarski w Grudziądzu, który nie tylko pozwolił nam zatrzymać się przy swoim pomoście, ale także wręcz namówił do skorzystania ze śmietnika, toalety, no i najbardziej przez nas pożądanego prysznica. Serdecznie dziękujemy KOLEDZY WODNIACY Z GRUDZIĄDZA!

Śmieci, to kolejny problem, z którym przyszło się nam zmagać. Nie można ich oddać na śluzie! Dziwne, ale prawdziwe! W cywilizowanych krajach, gdzie dba się o środowisko, nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby na śluzie nie pozwolić człowiekowi na: pozostawienie śmieci, uzupełnienie wody, skorzystanie z toalety, a kiedy (teraz już w większości jachtów jest) ma się toaletę chemiczną, pozwolić pozbyć się jej zawartości. W końcu ma się w ten sposób chronić nasze środowisko naturalne! U nas to niespotykane. Całe szczęście, że jak wcześniej wspomniałem, otoczeni byliśmy atmosferą powszechnej życzliwości i śluzowi, przyjaźni wodniakom ludzie, pozwalali z własnej inicjatywy, to tu, to tam skorzystać z dobrodziejstw cywilizacji.

Przyroda. Bogata na całym szlaku, jednak najbogatsza! (sic) na Odrze! To tu
spotkaliśmy bobra, wydrę (tę także na Wiśle),Na kanale bydgoskim rzucił nam się niemal wprost pod dziób, dzik. Musieliśmy ostro dawać całą wstecz, żeby mógł przepłynąć. Udało się. W Ujściu widzieliśmy nawet przepływającego Noteć krecika. Wyglądał jak zabawka sprzedawana w misce z wodą na straganie. Przebierał łapkami przednimi i tylnymi, wolno posuwając się do przodu. W dzieciach wzbudziło to szczery śmiech. Bociana czarnego, liczne pary (nawet z młodymi) orłów bielików,widuje się niemal tylko na Odrze. Na bieliki trafiliśmy dopiero na Kanale Bydgoskim. Kania Ruda, to popularny na Odrze ptak, w innych rejonach rzadko spotykany. Na Wiśle spotkaliśmy jakiś gatunek rybitwy, nigdzie indziej przez nas nie widziany. Flora jest bogata wszędzie. Najbardziej jednak rzucającym się w oczy, niechcianym gatunkiem rośliny, która "przebojem" zajmuje noteckie brzegi, jest BARSZCZ. Roślina niebezpieczna i … wszechobecna na Noteci. Trzeba tu też wspomnieć o kormoranach. Są coraz liczniejsze i wydają się być zmorą dla nadwarciańskich i nadnoteckich drzew. Obsiadłszy je, tak długo traktują swoimi odchodami, aż drzewo obumiera. Na moich zdjęciach widać liczne uschnięte drzewa. Najczęściej zostały zniszczone przez kormorany, lub bobry.

Żegluga śródlądowa. Bezpośredni powód moich zawiedzionych nadziei. Płynąłem z przyklejonym na burtach znaczkiem Towarzystwa Entuzjastów Żeglugi Śródlądowej, licząc na liczne spotkania nie tylko z innymi entuzjastami, ale także z zawodowcami. Niezawodny okazał się jedynie (jak zawsze!) Pan Czesław S. niezmordowany Odrzak! Przed nim w pewnej odległości płynął w górę Odry zestaw pchany Koziorożcem. Wydawało mi się, że za sterem widzę znajomą twarz jednego z kapitanów. Potem (kiedy już wracałem) widziałem tego Koziorożca cumującego w kostrzyńskim porcie. Innymi mijanymi przeze mnie statkami były: Zabytkowa KUNA, którą mijaliśmy w okolicy Gorzowa, potem bagrujący Noteć Łosoś, w drodze powrotnej widziałem ładowane piachem barki i stojący w porcie malborskim pchacz. W samym Malborku statek białej floty z Ostródy. Rozmawiałem nawet z jego załogą. Narzekali na brak turystów chętnych do odbycia choćby godzinnej wycieczki po Nogacie. Na Wiśle spotkałem jedną barkę roboczą, pchającą koszarkę. Zestaw ten wyprzedziłem powyżej Grudziądza, oraz śmieszny zestaw: pchacz pchający holownik, choć nie wiem czy nie było odwrotnie, holownik ciągnący pchacz... Było jeszcze kilka jachtów mijanych po drodze, ale naprawdę niewiele. Na Warcie spotkałem jacht turystyczny holenderskiej bandery, na Odrze kilka jachtów niemieckich i kilka polskich. Ruch niewielki. W okolicach Eisenhitenstadt, spotkałem niemiecki statek roboczy przy pracy, który potem mnie wyprzedził i zniknął w wejściu do kanału Odra – Szprewa. Zważywszy, że mój rejs trwał miesiąc, a czynnie przepłynąłem niemal 170 godzin, to naprawdę nie może napawać optymizmem! Nikłe zainteresowanie zachodnich turystów naszymi szlakami zapewne spowodowane jest brakiem jakiejkolwiek infrastruktury sanitarnej i pobytowej. Wprawdzie nowoczesne jachty są w pewnej mierze samowystarczalne, to przecież kontakt z lądem jest niezbędny! Trzeba przecież gdzieś zrobić zakupy, uzupełnić paliwo, wodę, pozbyć się ścieków i kloaki, a u nas gdzie? Kiedy wracałem, wody Wisły i Odry były wyższe niż zazwyczaj. Zdarzyło się, że po wypłynięciu ze Słubic, nie miałem gdzie wylądować musiałem więc stanąć na kotwicy gdzieś w krzakach. Może i romantyczne, ale czy praktyczne? Czy po takich doświadczeniach włóczenia się dniami i tygodniami po krzakach, zachodni turysta zechce tu powrócić? My jesteśmy zaprawieni w bojach i trochę przyzwyczajeni do siermiężności naszych szlaków, ale proszę Państwa, nie akceptujemy takiego stanu! Wyciągam więc wnioski z moich miesięcznych obserwacji: Żegluga Śródlądowa w Polsce nie istnieje. To, co obserwowałem, to tylko jej namiastka, próba znalezienia się w zaistniałej sytuacji. Wiem, że bezpośrednią przyczyną takiego stanu rzeczy jest słaba infrastruktura szlaków wodnych. Rozmyte przez powodzie, nie remontowane ostrogi, nie pogłębiane dno, nie wykaszane nawet wały przeciwpowodziowe na Odrze powodują, że szlak Odry środkowej traci stale na znaczeniu, dziczeje a wkrótce przestanie być użyteczny dla żeglugi zawodowej. Przez jeszcze kilka lat będzie można go użytkować turystycznie, lecz potem będzie tylko ostoją bobrów i dzikiego ptactwa. Powodzie staną się tu codziennością a obszar w odległości kilku, niekiedy kilkunastu kilometrów od osi rzeki będzie niedostępny, dziki i nikomu niepotrzebny. Nie wspomnę już nawet o totalnie zaniedbanej Wiśle. Winię za taki stan rzeczy bezmyślnych ekologów, wlewających w ludzkie mózgi jad nieprawdziwej niby ekowiedzy, tworząc wygodne dla siebie stereotypy, pozwalające wyłudzać potem niebotyczne datki za zaniechanie protestów, no i naszą polską bezradność...

Warta.
Kiedy do niej wpłynęliśmy, zauważyliśmy, że ma na brzegach poustawiane znaki nawigacyjne i kilometrowe. Po kilku kilometrach nawigację pozostawiono nam samym. Kilometraż, aczkolwiek dziwny, bo zerowy kilometr usytuowano przy ujściu rzeki, pozostał.

Noteć.
Tu prawie nie ma znaków nawigacyjnych. Zdarzają się znaki kilometrowe (czasami) wiele znaków jest nieczytelnych. Nikt ich nie odnawia. Niektóre widocznie chylą się ku upadkowi. Widać, że nie mają oparcia w odpowiedzialnych za szlak ludziach. Dobrze choć, że Noteć leniwą wybagrowano. Tu chylę czoła przed RZGW w Poznaniu, choć można było to zrobić nieco wcześniej i wybagrować też same dojścia do śluz, bo są one niekiedy tak zarośnięte, że dotarcie do nich staje się wręcz koszmarne!

Kanał Bydgoski.
Całkowicie martwy. Nikogo tam nie spotkałem w drodze do Gdańska , ani powrotnej. Widać jednak, że ktoś czasem tamtędy pływa. Woda w bydgoskiej części kanału, poniżej śluzy Czyżykowo jest tak brudna i śmierdząca, że staraliśmy się jak najszybciej przepłynąć ten odcinek (z zatkanymi nosami). Śruba Kucyka wzniecała tumany jakiegoś czarnego, cuchnącego szlamu, który układał się po bokach kilwatera w smolisty szpaler. Fuj! Widać, że ta część kanału wymaga natychmiastowej ludzkiej interwencji. Najśmieszniejsze, że przy kolejnej śluzie, na tym samym śmierdzącym kanale, komuś przyszło do głowy usytuować marinę. Kto zechce w takim śmierdzącym miejscu się zatrzymać na noc?

Brda.
Na bydgoskim odcinku zagospodarowana, czysta i ruchliwa. Tu spotkaliśmy nawet prywatną barkę mieszkalną o nazwie Gustav. Przypłynęła gościnnie z Niemiec i pięknie się prezentowała! Potem była Wisła. Nic tylko woda, łachy na środku rzeki, woda i zarośnięte krzakami brzegi. W okolicy Grudziądza jakaś pogłębiarka, druga w okolicy śluzy Biała Góra. Kilka jachtów po drodze i tak do Gdańska! Polska jest środkiem kontynentu zwanego Europą, ma ponad 3000 kilometrów szlaków żeglownych i co? Kilka jachtów, dwie trzy barki widziane w ciągu miesiąca? To ma być żegluga? Wcale się temu nie dziwię. Kto przy zdrowych zmysłach, myślący ekonomicznie zechce opierać swoją działalność na nieregularnych dostawach czy odbiorze towarów? Nasza żegluga zależna jest od kaprysów zaniedbanych rzek, od źle utrzymywanych, coraz bardziej zaniedbywanych szlaków, od wielu czynników powodujących, że transport, choć najbardziej rentowny i najbardziej ekologiczny, staje się nieopłacalny z powodu swojej nieprzewidywalności. To nieprawda, że powinno się pływać, by opłaciło się remontować szlaki, jest dokładnie odwrotnie: trzeba dostosować szlaki, by można było po nich odpowiedzialnie i regularnie pływać! Tę myśl dedykuję naszym rządowym decydentom.

Wisła.
Po przejściu śluzy Czersko Polskie, chyba najnowocześniejszej w Polsce (no, może dorównuje jej śluza Przegalina w Gdańsku), wchodzimy na królową polskich rzek. Wrażenie jest spore. Wisła u ujścia Brdy jest szeroka i ogromna, nawet przy niskim stanie wody. Kiedy minie się most w Fordonie, a za nim, na lewym brzegu port rzeczny, zaczyna się zabawa w pijanego luda... Pływanie odbywa się ściśle według oznakowania (świetnego zresztą). Jeśli przez nieuwagę zmieni się nieco marszrutę, za karę siada się natychmiast na mieliźnie. Najciekawsze jest to, że na samym środku rzeki pojawiają się piaszczyste wyspy, okupowane przez ptactwo wodne. Spotkałem na Wiśle dwie dziwne rzeczy: Oznakowanie w postaci dwóch worków wypchanych sianem na długiej tyczce i tablicę z napisem: Uwaga Ge..... (no właśnie, nawet nie zapamiętałem tego słowa). Ciekawe też, że nigdy nie zauważyłem, żeby podawano w jakiejś literaturze w ramach zwyczajów określonego dorzecza) takiego oznakowania. Ciekawostka.

Żegluga Wisłą jest trudna. Przemiały trafiają się nawet na wyznaczonym szlaku. Płynęliśmy z sondą głębokościową, która w niektórych miejscach, na przejściach wskazywała mniej niż 60 cm głębokości. Całe szczęście, że Kucyk ma tylko 40 cm zanurzenia! Moje zdziwienie wzbudziła pierwsza napotkana łacha. Była sobie na środku Wisły i już! Od tego momentu zwiększyliśmy uwagę i prowadzenie jachtu stało się bardziej stresujące. Cały czas należało wykorzystywać lornetkę do penetrowania przeciwległych brzegów w celu odnajdywania znaków nawigacyjnych. Udało się! Do Gdańska nie siedliśmy na mieliźnie. W drodze powrotnej mieliśmy znacznie łatwiej, choć spalaliśmy więcej paliwa. Wisła była wezbrana i przestały nas interesować znaki nawigacyjne.

Płynęliśmy zatem "na krechę" prosto pod prąd. Też się udało. Ze śluzy Biała Góra do Brdyujścia płynęliśmy około 18 godzin, osiągając średnią prędkość ok. 6,4 km/h. Na zdjęciach dołączonych do tekstu, starałem się pokazać wszelkie uroki naszych wód śródlądowych, napotkaną zwierzynę, także urządzenia wodne i ich stan.

Wstyd. To uczucie, które towarzyszy mi zawsze ilekroć przepływam Polsko Niemieckim odcinkiem Odry. Długo nie mogłem pojąć, czemu chciałbym jak najszybciej opuścić te wspólne wody. Teraz już wiem. Wstydzę się po prostu za swoich rodaków, którzy doprowadzają do tego, że dysproporcje między naszym a Niemieckim brzegiem są widoczne gołym okiem i hańbią nas wszystkich. Zarówno w ubiegłorocznym, jak i w tegorocznym rejsie, jedynymi ludźmi widzianymi przeze mnie przy pracy,na odcinku od Kostrzyna do ujścia Nysy Łużyckiej, byli Niemcy. To oni naprawiają ostrogi, oni pogłębiają Odrę na przemiałach, oni ustawiają pławy i stawy, oni też podwyższają i wykaszają wały, urządzają miejsca parkingowe dla statków i łodzi turystycznych a u nas? Nicnierobienie , dzicz i jeszcze raz dzicz. Przykro patrzeć człowiekowi i zachowywać przy tym godność współobywatela Unii Europejskiej! Jeszcze bardziej, ale jakoś tak swojsko wstydzę się, kiedy wpłynę w Odrę powyżej ujścia Nysy Łużyckiej. TAM DOPIERO ZACZYNA SIĘ SKANSEN!!! Ludzie, jak ja się wstydzę!

Infrastruktura. To coś, co kiedyś cechowało nasze szalki wodne. Jedynymi śluzami, które mogę uznać za urządzenia w zadowalającym stanie to: Czersko Polskie, Przegalina, i ostatnio odnowiona śluza Wieleń. Pozostałe są w złym, lub bardzo złym stanie technicznym, wołającym o natychmiastową interwencję. Szlaki rzek swobodnie płynących. Nawet nie będę wymieniał braków. To totalnie zaniedbane odcinki szlaków wodnych. Niedługo nie będą nadawały się nawet do turystyki. Totalna klapa!

Zawiedzione nadzieje. Kiedy wyruszałem w rejs, byłem przekonany, że ujrzę wiele statków płynących Odrą. Zobaczyłem dwa. Liczyłem, że na szlaku Wisła Odra spotkam kilka barek. Spotkałem przycumowane do nabrzeża statki szkolone w Nakle i barki w byłym porcie w Czarnkowie (przeznaczone na żyletki?). Na Wiśle też się zawiodłem. Nawet Gdańsk nie napawał optymizmem. Port jakiś taki... pustawy.

Teraz czuję się smutny, bo przecież jestem obywatelem Unii Europejskiej, ale z całą pewnością nie pierwszej, ani nawet drugiej kategorii. Jestem pariasem pośród możnych Europy, nic nie znaczącym chłystkiem, który płaci podatki za to, żeby czuć się obywatelem wykluczonym, człowiekiem zmuszonym do życia poniżej europejskich standardów.

Gdybym pisał ten tekst dziś, pewnie miałby on nieco łagodniejszy wydźwięk, bowiem od tamtego czasu, dzięki pozyskiwaniu unijnych dopłat, wykonano wiele marin, poczyniono zmiany w infrastrukturze, podjęto remonty śluz na Kanale Bydgoskim. Wiele miast usytuowanych wzdłuż rzek i kanałów, odwróciło się "twarzami" ku wodzie. Doskonałym przykładem jest Gorzów Wielkopolski ze swoimi przepięknymi bulwarami. Niestety przykre wrażenie, jakie odniosłem po wspomnianym rejsie będzie trwało nadal.

2 komentarze: