czwartek, 17 maja 2018

Pierwszy rejs do morza Cz.IX ~ Z prądem i pod prąd

Bladym świtem wyrwałem kotwicę i rzuciłem cumy, by podjąć na nowo przerwany rejs w górę rzeki. Takie mozolne wspinanie się pod prąd ma równą ilość wad, co i zalet. życie towarzyskie na jachcie kwitnie, można dość szczegółowo lustrować oba brzegi, bo statek posuwa się z prędkością piechura. Ładna pogoda, dodatkowo podnosi atrakcyjność rejsu, bowiem można wylec na pokład i korzystać z kąpieli słonecznych. Wielu odpoczywających na brzegu, pozdrawiało nas, artykułując przy tym, jak nam zazdroszczą, bo mamy tak fajnie...
W tym wypoczynkowym zapędzie poszliśmy nieco za daleko. Zdarzyło się to po minięciu wejścia do kanału Odra-Hawela. Byliśmy tak rozkojarzeni, że podczas popijania kawy, straciłem czujność i zszedłem ze szlaku żeglownego, nie zwracając uwagi na znaki. W średnim biegu Odry, Między ujściem Nysy Łużyckiej a Cigacicami, dla Kucyka, mającego jedynie około 40 cm zanurzenia, takie zejście ze szlaku, nie miałoby żadnych następstw, ale w tym miejscu, usiadłem na mieliźnie. Marek pomógł silnikowi bosakiem i szybko zeszliśmy na głęboką wodę. Od tego momentu pilnowałem już znaków.
Po niedługim czasie, ponownie przybiliśmy do bardzo przyjaznego brzegu przy Nadzorze Wodnym w Gozdowicach. Pani Danuta przywitała nas we właściwy sobie, życzliwy sposób. Potraktowała nas jak starych znajomych i tylko nowym załogantom pokazała włości. Znów otrzymaliśmy wstęp na stołówkę i do sanitariatów. Przy okazji opowiedziałem, że wszedłem na mieliznę, zatajając przy tym, swoje gapiostwo. Pani Danuta natychmiast chwyciła za telefon i poprosiła swojego pracownika o dostarczenie aktualnego skanu dna. Ten przyniósł taśmę z wykresem podobnym do EKG, tylko w dużym powiększeniu i na bardzo długim papierze. Na pytanie, który był to kilometr, udzieliłem odpowiedzi, a szefowa Nadzoru, ze skupioną miną przejrzała właściwy odcinek wykresu i orzekła: Jeśli z jakiegoś powodu nie zeszliście ze szlaku, to takie zdarzenie nie mogło mieć miejsca, bowiem na całym szlaku, zarządzanym przez nadzór, głębokość tranzytowa wynosi 1m, 40 cm. Przyznałem się do tej kawy i do gapiostwa, a kierowniczka nadzoru zmieniła minę na bardzo usatysfakcjonowaną.

Znów słuchaliśmy wizgów wydawanych przez prom, ale tym razem nieco krócej, gdyż z nieznanych powodów, maszyna się popsuła i prom czekał uziemiony na przyjazd serwisu.
Czas wykorzystaliśmy na zwiedzanie okolicy i zwykły wypoczynek.
                   Gozdowice zachowamy w pamięci, jako nadzwyczaj przyjazny brzeg.

Kontynuując rejs, zahaczyliśmy o Kostrzyn. Przycumowaliśmy tym razem przy oficjalnym, miejskim nabrzeżu, skąd było bliżej do interesujących nas obiektów: stacji paliw i marketu. Podzieliliśmy się na grupki. Każda z nich miała jakieś zadanie, po wykonaniu którego, wróciliśmy na pokład Kucyka i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Na kei, tuż koło naszych głów wygrzewał się dorodny zaskroniec, któremu cyknąłem fotkę. Na szczęście nie zauważyła go Marta, która nie cierpi wszystkich wijących się stworzeń. Oj, narobiła by krzyku!


Kiedy wyszliśmy ponownie z Warty na Odrę i zbliżyliśmy się do mostu granicznego, zauważyliśmy sporą grupę obiektów płynących w dół rzeki.
Po chwili okazało się, że to statki i jachty, oraz znana tratwa FLISU ODRZAŃSKIEGO.


                                   Statkiem dowodzenia był w tej edycji Flisu AQATOR

Przyjemnie spotkać brać żeglarską na szlaku. Zawsze są miłe, przyjazne gesty pozdrowień i pobukiwania sygnałów dźwiękowych.

Po pewnym czasie znów spotkaliśmy grupę. Tym razem, byli to kajakarze. Spływ organizowany przez Niemców, gdyż przeważającą grupę stanowili właśnie wodniacy płynący pod banderą niemiecką, choć widać było także Czechów, Słowaków, a nawet Francuzów. Była też grupka Polaków.

Ledwie minęliśmy się ze spływem, kiedy ponownie, w górze rzeki, z za zakrętu wypłynął jakiś, płynący z dużą prędkością, jacht motorowy. Około pięciuset metrów przed naszym dziobem skręcił ku niemieckiemu brzegowi, gdzie w dogodnym miejscu, przy plaży lądował. Z dala zauważyłem gesty ludzi, coś jakby wzywali pomocy. Podpłynąłem i widzę, że to motorówka niemieckiej policji wodnej. Pomyślałem, że uległ awarii silnik i potrzebują podholowania do jakiegoś cywilizowanego miejsca. Najbliższym takim miejscem było Lebus.

Kiedy się zbliżyłem na odległość głosu, spytałem, czy potrzebują pomocy, okazało się, że nie, że oni chcą nas skontrolować. Przejrzeli dokumenty osobiste sternika, czyli moje, potem dokumenty łodzi, spytali dokąd zmierzamy i grzecznie się z nami pożegnali. Popłynęliśmy dalej, mijając po drodze wspomniane, malowniczo położone Lebus (po polsku, Lubusz).


                                                              Niczym HOLLYWOOD...

Między miejscowościami Lebus i Frankfurt Oder (po drugiej stronie Słubice) jest niewielka odległość, toteż dopłynęliśmy spokojnie do portu Nadzoru Wodnego w Słubicach. Tu też można się zaopatrzyć w pobliskiej stacji w paliwo i zrobić zakupy w przyległym do niej sklepie. Niestety, mimo, że z nabrzeża tego portu korzystaliśmy wielokrotnie, nie mam dobrych wspomnień. Tu zawsze jest "po obiedzie". Nigdy nie pozwolono skorzystać nam z sanitariatów, z przyłącza energetycznego, czy z węża z wodą pitną, choć muszę przyznać, że nigdy nie zabroniono cumowania.


Rano, bez żalu odpłynęliśmy ze Słubic, kierując się nadal w górę rzeki.
Kontrolujący nas wczoraj policjanci, dzisiaj ponownie nas mijali, płynąc tym razem w górę rzeki. Dla odmiany, zrobili to niezbyt grzecznie, bo wyprzedzili nas w niewielkiej odległości, wzbudzając przy tym dużą falę. Ula akurat gotowała obiad. Musiała trzymać garnki, by się nie powywracały.

Kolejny nocleg wypadł nam gdzieś w okolicy starego wejścia do kanału Odra - Szprewa w miejscowości Eisenhitenstadt,  które charakteryzuje się pięknym klifem. I tym razem, wieczorem usłyszeliśmy syrenę płynącego w górę statku. Był to często spotykany na odrzańskim szlaku Domil 2, pod kapitanem Czesławem Sz.
Ranek następnego dnia był również pogodny. Wyruszyliśmy wcześnie, bo płynąc tak wolno, przemierzaliśmy niewielkie odcinki, a przecież urlop nieubłaganie zbliżał się do końca.
Po drodze, przy niemieckim brzegu, znów (bo mijaliśmy je już płynąc w dół rzeki) widzieliśmy charakterystyczne kominy porzuconej fabryki. Widać było w nich charakterystyczne dziury, wybite podobno przez Rosjan w czasie II Wojny Światowej, którzy z kominów uczynili sobie tarcze do strzelań artyleryjskich.

Zresztą, na tym odcinku spotkać można więcej pozostałości po wojnie. W miejscowości Kłopot, (po polskiej stronie) słynącej z wielkiej populacji, gniazdującego tu, bociana białego, jest widoczna ruina mostu. Niemcy już dawno usunęli swoją część ruiny, Polacy widać mają z tym kłopot...

Płynęliśmy powoli, lecz relację można skrócić, na tyle, by nie zanudzić na śmierć czytelnika, toteż dodam wzmiankę, że niebawem było Krosno Odrzańskie, które, jak zwykle stało się miejscem zaopatrzenia i odpoczynku.
                                                                      Krosno Odrzańskie
 
Potem, mijając liczne stanowiska letniego gniazdowania gatunku homo sapiens, piękne klify w Podlegórzu i Gostchorzu, dopłynęliśmy do okolicy ujścia Ołoboku do Odry. Tu dopadła nas potworna burza. Wiatr miotał przycumowanym pospiesznie do plaży Kucykiem tak, jakby chciał go unicestwić. W pobliżu z trzaskiem runęło na ziemię drzewo. Na szczęście staliśmy w znacznej odległości od porastających brzeg drzew i zarośli. Nic nam się nie stało. Po obiedzie ruszyliśmy w dalszą drogę. Pod wieczór staliśmy już przy bezpiecznej kei w cigacickim porcie. Miesięczny urlop dobiegł końca. Pozostały po nim tylko miłe wspomnienia, którymi się z Wami właśnie podzieliłem.

Bay Bay Odra!

0 komentarze:

Prześlij komentarz