Jeszcze pod koniec 2008 roku nawiązałem kontakt z pewnym architektem, który przypadkiem był także miłośnikiem wodniactwa. Po kilku telefonach, umówiliśmy się w Cigacicach, na Kucyku w celu dokonania wizji lokalnej. Rzecz dotyczyła sterówki, którą zdecydowałem dobudować do jachtu. Konstruktor Weekenda wyraził zgodę, a nowopoznany architekt, Pio - chęć, i tak powstał projekt nadbudówki do Kucyka.
Grill nad Odrą
Trzeba przyznać, że jacht zyskał zarówno na wyglądzie, jak i na walorach użytkowych. Odtąd, nie musiałem moknąć, gdy padał deszcz i nie raziło mnie słońce, miałem także ochronę od wiatru. Jednym słowem: same zalety!
Kucyk z nową sterówką
Mogłem też zaplanować długi rejs z Cigacic do Gdańska, z opłynięciem pętli żuławskiej. Wiązałem z tym rejsem nadzieję na potwierdzenie tezy, że z żeglugą śródlądową w Polsce, nie jest tak źle, jak wydawać by się mogło. Niestety. Nadzieje były płonne...
Tekst, który zamieszczam poniżej, był już wydrukowany w sierpniu 2009 roku na "Wirtualnym statku". Obrazuje moje autentyczne spostrzeżenia i odczucia. Należy przyznać, że od tamtego momentu zaszło wiele zmian na szlakach wodnych, szczególnie w dziedzinie turystyki. Powstały liczne mariny i miejsca postoju dla łodzi turystycznych. Dobrze by było, żeby uchwalone ostatnio nowe prawo wodne nie zniweczyło tych osiągnięć.
* * *
19 czerwca 2009. Rodzima keja w Cigacicach. Jest wczesne
popołudnie. Jacht motorowy Kucyk gotowy do drogi. Wchodzimy na
pokład. Pełnię w tym rejsie rolę skippera, choć to nie ja mam
najwyższy stopień motorowodny. Płynie ze mną kolega Józek i trójka dzieciaków: 14,12 i 9 lat.
Ortodroma: Cigacice –
Gdańsk, śródlądziem.
Odra niesie nas spokojnie. Płyniemy 13 km/h
nie wiedząc, że w zbiorniku tworzą się wiry... Od następnego
etapu przyciągniemy nieco cugli Kucykowi, by starczyło pieniędzy
na paliwo do Gdańska. Pierwszy nocleg wypadł nam przy odrzańskiej
główce. Wygodne zejście na suchy ląd i przyjaźni (!) wędkarze.
Następnego dnia docieramy do Kostrzyna.
Tu zatrzymujemy się przy
gościnnej kei klubu Delfin. Czyste sanitariaty, prysznic, woda do
zbiornika. Okazuje się, że to ostatnia prawdziwa marina przed
Gdańskiem. Na całej trasie nie ma ani jednego miejsca, które można
by tak nazwać. Wprawdzie w Bydgoszczy liczyliśmy na usługi
pewnej mariny, ale udało nam się tylko skorzystać z prądu i
(przypadkowo) z prysznica. Marina upada. Jeszcze chwila i nie będzie
można nawet do niej przepłynąć przez wodorosty... Szkoda! Nawet
nie wymienię jej nazwy, by nie robić przykrości życzliwym ludziom, którzy nas tam przyjęli. W Santoku jest
namiastka mariny, ale nie wiadomo kto nią zarządza. Wprawdzie
dostaliśmy klucze do WC i prąd, ale jakby mimochodem, też tylko z
ludzkiej życzliwości.
Ludzka życzliwość to
"towar", którego nam w całym rejsie nie zabrakło!
Prawie
wszyscy ją nam okazywali. Widać, że w Polakach wciąż tkwią
ogromne pokłady dobrej woli, życzliwości i wrodzonej gościnności.
Wszyscy (z nielicznymi wyjątkami) byli dla nas bardzo mili i
życzliwi. Dobrze, bo chociaż tu mogę powiedzieć, że nie
zawiodłem się na bliźnich i że moje nadzieje na rejs w atmosferze
życzliwości spełniły się.
Zabytkowa KUNA
Zenek.
Dzięki niemu mieliśmy wspaniałą "metę" w Gdańsku. Nie
tylko pozwolił nam przez kilka dni za darmo cumować do nabrzeża,
ale obwoził nas swoim autem po mieście służąc za przewodnika i
wspaniałego opiekuna przez cały okres naszego tam pobytu.
Jeden
z użytkowników portalu żegluga wczoraj, dziś i jutro,
Janusz K. umówił się z nami telefonicznie
na śluzie w pobliżu jego domu (zatrzymaliśmy się tam
celowo, żeby móc się z nim spotkać). Zabrał nas swoim samochodem
do warsztatu, gdzie pokazał budowaną przez siebie wspaniałą, 10 -
metrową łódź, a w drodze powrotnej zawiózł na stację
benzynową, gdzie mogłem kupić paliwo do Kucyka. Bardzo
miło wspominamy oboje z żoną to spotkanie.
Był też
Tadzio,
mój kuzyn, który woził mnie swoim autem po Bydgoszczy, żebym mógł
również uzupełnić paliwo.
Gorzów Wlkp. Bulwary
Noteć bystra
Kucyk w śluzie Krzyż
Potem był
Jarek.
Kolega, już znacznie wcześniej poznany przez internet. Przyspieszył
nasze płynięcie dając znać śluzowemu na śluzie Przegalina, że
nadpływamy, Potem, wraz ze swoją rodziną gościł nas w swoim domu, w Nowym Dworze Gdańskim. Popłynąłem tam celowo,
kiedy wracałem, zaliczając przy okazji rzekę Tugę.
Dziękuję
też: Gospodarzowi przystani w Nakle, śluzowym ze śluz: Krzyż,
Wieleń, Lipica, Gromadno, Krostkowo , Nakło Zachód, za
wyrozumiałość i spolegliwość. Ci ludzie bardzo ułatwiali nam
życie. Pozostali śluzowi też okazali się bardzo mili.
Dziękuję Wam Wszystkim!
Toaleta, to
słowo, jak jakieś nieprzyzwoite hasło, wzbudzało w ludziach
niepokój graniczący z agresją. Nikomu nie przychodziło do głowy,
że cywilizowany, mający się za kulturalnego, człowiek zechce
załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne w przyzwoity sposób,
tymczasem w wielu miejscach, gdy spytaliśmy o toaletę, zamiast
wskazać nam przynajmniej "sławojkę" pokazywano
najbliższe krzaki. Wprawdzie posiadamy sprzęt w postaci saperki,
ale dyskomfort w załatwianiu swoich potrzeb w takim miejscu, był
znaczny. Zastanawiam się, czego obawiają się ci ludzie, że
(przepraszam za wyrażenie) osra się im sedes i nie posprząta po
sobie? W Słubicach, kiedy po raz drugi (w zeszłym i tym roku)
wskazano mi nabrzeże poza obrębem RZGW, tylko dlatego, że spytałem
o toaletę, ze złości, nie użyłem, jak to mam w zwyczaju,
saperki... Zastanawia mnie, jak długo w polskiej, zaściankowej
świadomości będzie trwało, że toaleta to jakieś tabu? Wyjątkiem
był Gościnny Klub Wioślarski w Grudziądzu, który nie tylko
pozwolił nam zatrzymać się przy swoim pomoście, ale także wręcz
namówił do skorzystania ze śmietnika, toalety, no i najbardziej
przez nas pożądanego prysznica. Serdecznie dziękujemy KOLEDZY
WODNIACY Z GRUDZIĄDZA!
Śmieci, to
kolejny problem, z którym przyszło się nam zmagać. Nie można ich
oddać na śluzie! Dziwne, ale prawdziwe! W cywilizowanych krajach,
gdzie dba się o środowisko, nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby
na śluzie nie pozwolić człowiekowi na: pozostawienie śmieci,
uzupełnienie wody, skorzystanie z toalety, a kiedy (teraz już w
większości jachtów jest) ma się toaletę chemiczną, pozwolić
pozbyć się jej zawartości. W końcu ma się w ten sposób chronić
nasze środowisko naturalne! U nas to niespotykane. Całe szczęście,
że jak wcześniej wspomniałem, otoczeni byliśmy atmosferą
powszechnej życzliwości i śluzowi, przyjaźni wodniakom ludzie,
pozwalali z własnej inicjatywy, to tu, to tam skorzystać z
dobrodziejstw cywilizacji.
Przyroda.
Bogata na całym szlaku, jednak najbogatsza! (sic) na Odrze! To tu
spotkaliśmy bobra, wydrę (tę także na Wiśle),Na kanale
bydgoskim rzucił nam się niemal wprost pod dziób, dzik. Musieliśmy
ostro dawać całą wstecz, żeby mógł przepłynąć. Udało się.
W Ujściu widzieliśmy nawet przepływającego Noteć krecika.
Wyglądał jak zabawka sprzedawana w misce z wodą na straganie.
Przebierał łapkami przednimi i tylnymi, wolno posuwając się do
przodu. W dzieciach wzbudziło to szczery śmiech. Bociana czarnego,
liczne pary (nawet z młodymi) orłów bielików,widuje się niemal
tylko na Odrze. Na bieliki trafiliśmy dopiero na Kanale Bydgoskim.
Kania Ruda, to popularny na Odrze ptak, w innych rejonach rzadko
spotykany. Na Wiśle spotkaliśmy jakiś gatunek rybitwy, nigdzie
indziej przez nas nie widziany. Flora jest bogata wszędzie.
Najbardziej jednak rzucającym się w oczy, niechcianym gatunkiem
rośliny, która "przebojem" zajmuje noteckie brzegi, jest
BARSZCZ. Roślina niebezpieczna i … wszechobecna na Noteci. Trzeba
tu też wspomnieć o kormoranach. Są coraz liczniejsze i wydają się
być zmorą dla nadwarciańskich i nadnoteckich drzew. Obsiadłszy
je, tak długo traktują swoimi odchodami, aż drzewo obumiera. Na
moich zdjęciach widać liczne uschnięte drzewa. Najczęściej
zostały zniszczone przez kormorany, lub bobry.
Żegluga
śródlądowa. Bezpośredni powód moich zawiedzionych
nadziei. Płynąłem z przyklejonym na burtach znaczkiem Towarzystwa
Entuzjastów Żeglugi Śródlądowej, licząc na liczne spotkania nie
tylko z innymi entuzjastami, ale także z zawodowcami. Niezawodny
okazał się jedynie (jak zawsze!) Pan Czesław S. niezmordowany Odrzak!
Przed nim w pewnej odległości płynął w górę Odry zestaw pchany
Koziorożcem. Wydawało mi się, że za sterem widzę znajomą twarz jednego z kapitanów. Potem (kiedy już wracałem) widziałem
tego Koziorożca cumującego w kostrzyńskim porcie. Innymi mijanymi
przeze mnie statkami były: Zabytkowa KUNA, którą mijaliśmy w
okolicy Gorzowa, potem bagrujący Noteć Łosoś, w drodze powrotnej
widziałem ładowane piachem barki i stojący w porcie malborskim
pchacz. W samym Malborku statek białej floty z Ostródy. Rozmawiałem
nawet z jego załogą. Narzekali na brak turystów chętnych do
odbycia choćby godzinnej wycieczki po Nogacie. Na Wiśle spotkałem
jedną barkę roboczą, pchającą koszarkę. Zestaw ten wyprzedziłem
powyżej Grudziądza, oraz śmieszny zestaw: pchacz pchający
holownik, choć nie wiem czy nie było odwrotnie, holownik ciągnący
pchacz... Było jeszcze kilka jachtów mijanych po drodze, ale
naprawdę niewiele. Na Warcie spotkałem jacht turystyczny
holenderskiej bandery, na Odrze kilka jachtów niemieckich i kilka
polskich. Ruch niewielki. W okolicach Eisenhitenstadt, spotkałem
niemiecki statek roboczy przy pracy, który potem mnie wyprzedził i
zniknął w wejściu do kanału Odra – Szprewa. Zważywszy, że mój
rejs trwał miesiąc, a czynnie przepłynąłem niemal 170 godzin, to
naprawdę nie może napawać optymizmem! Nikłe zainteresowanie
zachodnich turystów naszymi szlakami zapewne spowodowane jest
brakiem jakiejkolwiek infrastruktury sanitarnej i pobytowej.
Wprawdzie nowoczesne jachty są w pewnej mierze samowystarczalne, to
przecież kontakt z lądem jest niezbędny! Trzeba przecież gdzieś
zrobić zakupy, uzupełnić paliwo, wodę, pozbyć się ścieków i
kloaki, a u nas gdzie? Kiedy wracałem, wody Wisły i Odry były
wyższe niż zazwyczaj. Zdarzyło się, że po wypłynięciu ze
Słubic, nie miałem gdzie wylądować musiałem więc stanąć na
kotwicy gdzieś w krzakach. Może i romantyczne, ale czy praktyczne?
Czy po takich doświadczeniach włóczenia się dniami i tygodniami
po krzakach, zachodni turysta zechce tu powrócić? My jesteśmy
zaprawieni w bojach i trochę przyzwyczajeni do siermiężności
naszych szlaków, ale proszę Państwa, nie akceptujemy takiego
stanu! Wyciągam więc wnioski z moich miesięcznych obserwacji:
Żegluga Śródlądowa w Polsce nie istnieje. To, co obserwowałem,
to tylko jej namiastka, próba znalezienia się w zaistniałej
sytuacji. Wiem, że bezpośrednią przyczyną takiego stanu rzeczy
jest słaba infrastruktura szlaków wodnych. Rozmyte przez powodzie,
nie remontowane ostrogi, nie pogłębiane dno, nie wykaszane nawet
wały przeciwpowodziowe na Odrze powodują, że szlak Odry środkowej
traci stale na znaczeniu, dziczeje a wkrótce przestanie być
użyteczny dla żeglugi zawodowej. Przez jeszcze kilka lat będzie
można go użytkować turystycznie, lecz potem będzie tylko ostoją
bobrów i dzikiego ptactwa. Powodzie staną się tu codziennością a
obszar w odległości kilku, niekiedy kilkunastu kilometrów od osi
rzeki będzie niedostępny, dziki i nikomu niepotrzebny. Nie wspomnę
już nawet o totalnie zaniedbanej Wiśle. Winię za taki stan rzeczy
bezmyślnych ekologów, wlewających w ludzkie mózgi jad
nieprawdziwej niby ekowiedzy, tworząc wygodne dla siebie stereotypy,
pozwalające wyłudzać potem niebotyczne datki za zaniechanie
protestów, no i naszą polską bezradność...
Warta.
Kiedy
do niej wpłynęliśmy, zauważyliśmy, że ma na brzegach
poustawiane znaki nawigacyjne i kilometrowe. Po kilku kilometrach
nawigację pozostawiono nam samym. Kilometraż, aczkolwiek dziwny, bo
zerowy kilometr usytuowano przy ujściu rzeki, pozostał.
Noteć.
Tu
prawie nie ma znaków nawigacyjnych. Zdarzają się znaki kilometrowe
(czasami) wiele znaków jest nieczytelnych. Nikt ich nie odnawia.
Niektóre widocznie chylą się ku upadkowi. Widać, że nie mają
oparcia w odpowiedzialnych za szlak ludziach. Dobrze choć, że Noteć
leniwą wybagrowano. Tu chylę czoła przed RZGW w Poznaniu, choć
można było to zrobić nieco wcześniej i wybagrować też same
dojścia do śluz, bo są one niekiedy tak zarośnięte, że dotarcie
do nich staje się wręcz koszmarne!
Kanał
Bydgoski.
Całkowicie martwy. Nikogo tam nie spotkałem
w drodze do Gdańska , ani powrotnej. Widać jednak, że ktoś czasem
tamtędy pływa. Woda w bydgoskiej części kanału, poniżej śluzy
Czyżykowo jest tak brudna i śmierdząca, że staraliśmy się jak
najszybciej przepłynąć ten odcinek (z zatkanymi nosami). Śruba
Kucyka wzniecała tumany jakiegoś czarnego, cuchnącego szlamu,
który układał się po bokach kilwatera w smolisty szpaler. Fuj!
Widać, że ta część kanału wymaga natychmiastowej ludzkiej
interwencji. Najśmieszniejsze, że przy kolejnej śluzie, na tym
samym śmierdzącym kanale, komuś przyszło do głowy usytuować
marinę. Kto zechce w takim śmierdzącym miejscu się zatrzymać na
noc?
Brda.
Na bydgoskim odcinku
zagospodarowana, czysta i ruchliwa. Tu spotkaliśmy nawet prywatną
barkę mieszkalną o nazwie Gustav. Przypłynęła gościnnie z
Niemiec i pięknie się prezentowała! Potem była Wisła. Nic tylko
woda, łachy na środku rzeki, woda i zarośnięte krzakami brzegi. W
okolicy Grudziądza jakaś pogłębiarka, druga w okolicy śluzy
Biała Góra. Kilka jachtów po drodze i tak do Gdańska! Polska jest
środkiem kontynentu zwanego Europą, ma ponad 3000 kilometrów
szlaków żeglownych i co? Kilka jachtów, dwie trzy barki widziane w
ciągu miesiąca? To ma być żegluga? Wcale się temu nie dziwię.
Kto przy zdrowych zmysłach, myślący ekonomicznie zechce opierać
swoją działalność na nieregularnych dostawach czy odbiorze
towarów? Nasza żegluga zależna jest od kaprysów zaniedbanych
rzek, od źle utrzymywanych, coraz bardziej zaniedbywanych szlaków,
od wielu czynników powodujących, że transport, choć najbardziej
rentowny i najbardziej ekologiczny, staje się nieopłacalny z powodu
swojej nieprzewidywalności. To nieprawda, że powinno się pływać,
by opłaciło się remontować szlaki, jest dokładnie odwrotnie:
trzeba dostosować szlaki, by można było po nich odpowiedzialnie i
regularnie pływać! Tę myśl dedykuję naszym rządowym
decydentom.
Wisła.
Po przejściu
śluzy Czersko Polskie, chyba najnowocześniejszej w Polsce (no, może
dorównuje jej śluza Przegalina w Gdańsku), wchodzimy na królową
polskich rzek. Wrażenie jest spore. Wisła u ujścia Brdy jest
szeroka i ogromna, nawet przy niskim stanie wody. Kiedy minie się
most w Fordonie, a za nim, na lewym brzegu port rzeczny, zaczyna się
zabawa w pijanego luda... Pływanie odbywa się ściśle według
oznakowania (świetnego zresztą). Jeśli przez nieuwagę zmieni się
nieco marszrutę, za karę siada się natychmiast na mieliźnie.
Najciekawsze jest to, że na samym środku rzeki pojawiają się
piaszczyste wyspy, okupowane przez ptactwo wodne. Spotkałem na Wiśle
dwie dziwne rzeczy: Oznakowanie w postaci dwóch worków wypchanych
sianem na długiej tyczce i tablicę z napisem: Uwaga Ge..... (no
właśnie, nawet nie zapamiętałem tego słowa). Ciekawe też, że
nigdy nie zauważyłem, żeby podawano w jakiejś literaturze w
ramach zwyczajów określonego dorzecza) takiego oznakowania.
Ciekawostka.
Żegluga Wisłą jest trudna. Przemiały
trafiają się nawet na wyznaczonym szlaku. Płynęliśmy z sondą
głębokościową, która w niektórych miejscach, na przejściach
wskazywała mniej niż 60 cm głębokości. Całe szczęście, że
Kucyk ma tylko 40 cm zanurzenia! Moje zdziwienie wzbudziła pierwsza
napotkana łacha. Była sobie na środku Wisły i już! Od tego
momentu zwiększyliśmy uwagę i prowadzenie jachtu stało się
bardziej stresujące. Cały czas należało wykorzystywać lornetkę
do penetrowania przeciwległych brzegów w celu odnajdywania znaków
nawigacyjnych. Udało się! Do Gdańska nie siedliśmy na mieliźnie.
W drodze powrotnej mieliśmy znacznie łatwiej, choć spalaliśmy
więcej paliwa. Wisła była wezbrana i przestały nas interesować
znaki nawigacyjne.
Płynęliśmy zatem "na krechę"
prosto pod prąd. Też się udało. Ze śluzy Biała Góra do
Brdyujścia płynęliśmy około 18 godzin, osiągając średnią
prędkość ok. 6,4 km/h. Na zdjęciach dołączonych do tekstu, starałem się pokazać wszelkie uroki naszych wód
śródlądowych, napotkaną zwierzynę, także urządzenia wodne i
ich stan.
Wstyd. To uczucie, które
towarzyszy mi zawsze ilekroć przepływam Polsko Niemieckim odcinkiem
Odry. Długo nie mogłem pojąć, czemu chciałbym jak najszybciej
opuścić te wspólne wody. Teraz już wiem. Wstydzę się po prostu
za swoich rodaków, którzy doprowadzają do tego, że dysproporcje
między naszym a Niemieckim brzegiem są widoczne gołym okiem i
hańbią nas wszystkich. Zarówno w ubiegłorocznym, jak i w
tegorocznym rejsie, jedynymi ludźmi widzianymi przeze mnie przy
pracy,na odcinku od Kostrzyna do ujścia Nysy Łużyckiej, byli
Niemcy. To oni naprawiają ostrogi, oni pogłębiają Odrę na
przemiałach, oni ustawiają pławy i stawy, oni też podwyższają i
wykaszają wały, urządzają miejsca parkingowe dla statków i łodzi
turystycznych a u nas? Nicnierobienie , dzicz i jeszcze raz
dzicz. Przykro patrzeć człowiekowi i zachowywać przy tym godność
współobywatela Unii Europejskiej! Jeszcze bardziej, ale jakoś tak
swojsko wstydzę się, kiedy wpłynę w Odrę powyżej ujścia Nysy
Łużyckiej. TAM DOPIERO ZACZYNA SIĘ SKANSEN!!! Ludzie, jak ja się
wstydzę!
Infrastruktura. To coś, co
kiedyś cechowało nasze szalki wodne. Jedynymi śluzami, które mogę
uznać za urządzenia w zadowalającym stanie to: Czersko Polskie,
Przegalina, i ostatnio odnowiona śluza Wieleń. Pozostałe są w
złym, lub bardzo złym stanie technicznym, wołającym o
natychmiastową interwencję. Szlaki rzek swobodnie płynących.
Nawet nie będę wymieniał braków. To totalnie zaniedbane odcinki
szlaków wodnych. Niedługo nie będą nadawały się nawet do
turystyki. Totalna klapa!
Zawiedzione nadzieje.
Kiedy wyruszałem w rejs, byłem przekonany, że ujrzę wiele statków
płynących Odrą. Zobaczyłem dwa. Liczyłem, że na szlaku Wisła
Odra spotkam kilka barek. Spotkałem przycumowane do nabrzeża statki
szkolone w Nakle i barki w byłym porcie w Czarnkowie (przeznaczone
na żyletki?). Na Wiśle też się zawiodłem. Nawet Gdańsk nie
napawał optymizmem. Port jakiś taki... pustawy.
Teraz czuję się smutny, bo przecież jestem
obywatelem Unii Europejskiej, ale z całą pewnością nie pierwszej,
ani nawet drugiej kategorii. Jestem pariasem pośród możnych
Europy, nic nie znaczącym chłystkiem, który płaci podatki za to,
żeby czuć się obywatelem wykluczonym, człowiekiem zmuszonym do
życia poniżej europejskich standardów.
Gdybym pisał ten tekst dziś, pewnie miałby on nieco łagodniejszy wydźwięk, bowiem od tamtego czasu, dzięki pozyskiwaniu unijnych dopłat, wykonano wiele marin, poczyniono zmiany w infrastrukturze, podjęto remonty śluz na Kanale Bydgoskim. Wiele miast usytuowanych wzdłuż rzek i kanałów, odwróciło się "twarzami" ku wodzie. Doskonałym przykładem jest Gorzów Wielkopolski ze swoimi przepięknymi bulwarami. Niestety przykre wrażenie, jakie odniosłem po wspomnianym rejsie będzie trwało nadal.