wtorek, 28 marca 2017

Wygodnym baksztagiem~07 Znów Jeziorak cz. I

Przebrzmiały echa wspaniałego wypoczynku na przepięknym jeziorze Drawsko. Przez cały czas zastanawialiśmy się nad naszą oceną. Wybór był jednogłośny. Drawsko uczyniło na nas większe wrażenie niż Jeziorak. Męczyło nas to jednak. Nie byliśmy tacy pewni naszej oceny. Chcielibyśmy ją zweryfikować. Najlepiej udać się ponownie na Jeziorak. Nastała zima, to czas kiedy myśli się o kolejnym urlopie. Znów poszły w ruch "Żagle", miesięcznik w którym zaciekle się zaczytywałem. Prawie w każdym wydaniu zamieszczona była reklama portu "Pod Omegą" w Iławie, tego samego, z którego już raz czarterowaliśmy jacht. Znów była rozmowa w gronie stałych urlopowiczów. Uzgodniliśmy, że wyczarterujemy jeszcze raz jacht na Jezioraku, z zaznaczeniem, że powinien być już nieco większy niż El Bimbo. Udało się. Pan Stanisław, do którego zatelefonowałem, zaproponował roczny jacht Fokus 650.
Zgodziliśmy się. Umowa przyszła pocztą. Odesłaliśmy podpisaną z załączonym dowodem wpłaty zaliczki. Termin - koniec czerwca, początek lipca. Jak zwykle.

 Fokus 650 na Jezioraku

Podróży nie pamiętam. Widać odbyła się zgodnie z planem, bez jakichkolwiek zakłóceń. Jak zwykle byłem wyposażony we wszelkie przydatne podczas czarteru akcesoria. Tym razem doszedł silnik i zrobiony z kawałka ortalionu uniwersalny tent do zawieszania na bomie. Pasował do każdego jachtu. Silnik, to podarowany nam przez kolegę Jana (dysponenta opisanego wcześniej jachtu Conrad 620),  SALUT o mocy 1,8 KM, produkcji radzieckiej. Zacofany technologicznie, jeszcze gaźnikowy grat, choć przedtem wcale nie używany. Przed wyjazdem sprawdziliśmy, zapalał na jedno, dwa szarpnięcia. Jego dodatkową wadą był fakt, że nie posiadał biegu jałowego i po odpaleniu, natychmiast ciągnął. Bieg wsteczny uzyskiwało się przez obrócenie silnika o 180 stopni, ale wówczas rumpel był z tyłu, za rufą. Wzięliśmy jednak ze sobą ten "cud techniki", gdyż zamierzaliśmy popłynąć do pierwszej pochylni na Kanale Elbląskim.

 Kiedy przyjechaliśmy do Iławy, zastaliśmy mnóstwo nowości. Ośrodek Pod Omegą rozwinął się. Powstały nowe pomosty, Tawerna, hotelik żeglarski, nowy parking dla gości, warsztat szkutniczy, jednym słowem postęp rzucał się w oczy. Na szczęście i tym razem naszą umowę finalizowała Pani K, a bosman, nie dość, że był ten sam, to jeszcze nas pamiętał. Tym razem łódź stała przygotowana, przy kei. Wnieśliśmy do niej nasze szpeje i zaczęliśmy układać według naszego widzimisię. Kuchnia była w pełni zorganizowana. Przyszła pora na zainstalowanie na pantografie naszego silnika. Bosman zanosił się ze śmiechu, kiedy zobaczył co montujemy. Skomentował tylko, że śmietniki w Iławie są pełne tego śmiecia. Uparliśmy się. Sprawdziliśmy na wodzie, czy odpala. Działał, jak należy. Już zamierzaliśmy odpłynąć, kiedy na horyzoncie pojawiły się czarne, burzowe chmury. Zaraz też lunęło. Na nasze szczęście, bo okazało się, że luk zainstalowany na deku jachtu ( jeden z dwóch, takich okienek 15 x 15 cm), jest pęknięty i cieknie. Bosman znalazł sposób. Poprosił, żebym dłutem wydłubał pleksi z tego okienka, dorobił szybko nowe i dał nam klej, oraz silikon do uszczelnienia. Nie minęło pół godziny, kiedy robota była skończona. Uznaliśmy, że nie warto już odpływać. Zamknęliśmy jacht i poszliśmy "w Iławę". Noc była spokojna, choć krótka. Tawerna oferowała wiele atrakcji, z których nie omieszkaliśmy skorzystać.

 Rano, czyli około 12.00 "wykluliśmy się" z koi. Zaczęły się przygotowania do wyjścia z portu. Pomny rad mojego szkoleniowca, kapitana Gniłki, omówiłem manewry z załogą, każdy dostał swoją rolę. Ja, jako sternik, natychmiast po dobiciu, miałem odpalić silnik i na nim wyjść z portu. Zaraz za główkami, szwagier miał postawić grota, potem foka. Dziewczyny miały powyjmować odbijacze i sklarować cymy. Wszystko to w asyście przejrzystych komend. Taka trochę pokazówka. Na tarasie tawerny, jak zawsze, kiedy jakiś jacht wychodził lub zawijał do portu, zebrała się gawiedź. Obserwowali nasze wyjście.

Odcumowaliśmy, dziób odepchnięty, steruję rufą tak, żeby dziób wyszedł na wolną wodę. W tym momencie szarpię rozrusznikiem silnika, a on nic, drugi raz, nic, trzeci nic! Daję więc polecenie, grota staw! Marek posłusznie stawia żagiel. opuszczam trochę miecz, wychodzimy na żaglu. Nagle stop! Myślę, że stanęliśmy na mieczu. Wybieram jeszcze trochę, nic. Nagle z tarasu słyszę: Hej żeglarzu! Na kotwicy, to raczej nie wyjdziesz! O tym urządzeniu całkiem zapomnieliśmy, bo to bosman, parkując łódź ją rzucił, by jacht stał rufą do pomostu. Powinienem to sprawdzić. Teraz najadłem się wstydu. Marek wyrwał kotwicę i czym prędzej oddaliliśmy się od naszych krytyków. Do dziś się czerwienię na wspomnienie tego incydentu.

Nasze pierwsze kroki skierowaliśmy na cypel, który pamiętaliśmy z poprzedniego rejsu Jeziorakiem. Cypel też się zmienił. Jakaś wichura powaliła ogromną topolę (o średnicy pnia może ze dwa metry, tak, że koroną sięgała głęboko w wodę. Przybiliśmy do tej korony. Wyszedłem po gałęzi na pień i chciałem sprawdzić, jak się schodzi na ląd. Było wysoko. Na dole rosła trawa. Usiadłem i na tyłku zsunąłem się na tę trawę. Pech chciał, że zamaskowała ona dość głęboki dołek. Trafiłem akurat na krawędź tego dołka prawą stopą. Ta się wykręciła. poczułem ostry ból. Lewą nogą próbowałem ratować sytuację i paluchem wyrżnąłem w jakiś wystający pieniek. Raczkując na czworakach dobrnąłem do wody i zamoczyłem nogi w chłodnym jeziorze. Pulsujący ból pojawił się w obu stopach. Pierwszy dzień urlopu, a tu taki pech! Trzeba myśleć pozytywnie, toteż uznałem, że dobrze jest! Pływanie jachtem nie obciąża zbytnio nóg. Przecież to nie wędrówka szlakiem górskim. Mam wprawną załogę, dam radę. Na drugi dzień obie nogi spuchły. Nie mogłem założyć żadnego obuwia, poza klapkami z regulowanymi uchwytami. Kuśtykałem na obie nogi, przy czym ze zdziwieniem spostrzegłem, że ta wykręcona, boli mnie trochę mniej. Po powrocie z urlopu poszedłem do lekarza, gdzie okazało się, że paluch lewej stopy był złamany, ale po trzech tygodniach zrósł się sam.

Kolejny postój wypadł nam na zatoce głęboko wrzynającej się w ląd, w odległości jakichś 14 kilometrów od Iławy. Znaleźliśmy tu bardzo ładne miejsce, gdzie kiedyś, ktoś palił ognisko. Następnego dnia wyszliśmy wcześnie rano. Staraliśmy się opływać jezioro nieco inaczej niż poprzednim razem, kierując się jakby innymi szlakami. Przy długości i rozwiniętej linii brzegowej, nie było to trudne. Na noc stanęliśmy trochę na południe od wysp Gierczaki. Marta znów się wystraszyła, bo zaszczycił nas swoją obecnością dorodny zaskroniec. Przeczołgał się po polanie, na którą wyszliśmy z łodzi.

Wygodne zejście na ląd.

W Siemianach też zaszły zmiany. Przystań, którą zastaliśmy poprzednim razem w budowie, teraz działała już pełną parą. Dawna geesowska gospoda "Cyraneczka" już nie istniała, za to powstała całkiem nowa "Kurka Wodna". Pokuśtykałem trochę po Siemianach i wróciliśmy do łodzi. Kolejny dzień, to kolejny rejs. Jeszcze raz popłynęliśmy na Płaskie. Nocowaliśmy, jak dawniej na polu namiotowym w Jerzwałdzie. Tym razem już był mały ruch. Widocznie termin naszego urlopu był nieco późniejszy niż poprzednio.

Słabo wieje na jeziorze Płaskim

W tle widać Jerzwałd


Czekały nas jeszcze północne rejony, poprzednim razem pominięte. Nocleg wypadł nam przy wyspie naprzeciw miejscowości Matyty. Kolejny dzień to wyprawa do wsi Dobrzyki. Weszliśmy w kanał prowadzący do jeziora Ewingi. Linia energetyczna i most na drodze do miejscowości wymagały złożenia masztu. Silnik tym razem nie zawiódł. Skutecznie popychał nas pod wyraźny nurt cieku. Ewingi nie zrobiły na nas wrażenia. Jezioro o kształcie zbliżonym do koła, całkowicie puste. lekko z prawej bielejące ściany jakiejś budowli przypominały, że istnieje tu jakieś życie. To były zabudowania Zalewa. Zrobiliśmy kółko po jeziorze i wróciliśmy na Jeziorak. W Matytach znaleźliśmy wygodny pomost i tam zostaliśmy na noc. Po krótkiej pracy na kanale. Nasz silnik ponownie odmówił posłuszeństwa. Zatkała się dysza gaźnika. Przetkałem i silnik podjął pracę.

To już koniec pierwszej części relacji z rejsu Jeziorakiem. Już dziś zapraszam na drugą. Popłyniemy Kanałem Elbląskim do pochylni Buczyniec.

0 komentarze:

Prześlij komentarz