niedziela, 22 października 2017

Chrzest "Kucyka"~ Z prądem i pod prąd

Długo zastanawiałem się, jaki powinien być ten jubileuszowy w końcu, bo SETNY post. Mam w zanadrzu "zeznania" z podróży zagranicznych, przynajmniej dwa, ale w końcu zacząłem przecież blogować wodniacko i obiecałem, że nurt ten będę kontynuował aż do sprzedaży "Kucyka". Żeby do tego momentu dojść, muszę więc opisać, jak do tego doszło.

 Wodowanie "Kucyka"

W cyklu "Wygodnym baksztagiem" opowiadałem o czarterowaniu jachtów żaglowych, na rozmaitych akwenach Polski. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, po wielu latach oszczędzania i wyrzeczeń, zostaliśmy z żoną właścicielami używanej już wprawdzie, ale w dobrym stanie wizualnym i technicznym, łodzi żaglowej typu SASANKA 620. Był to popularny w tamtych czasach jachcik.
Kupiliśmy go na Zalewie Koronowskim i przypłynęliśmy z Bydgoszczy, do Skwierzyny, skąd pomocny i jak zwykle życzliwy Ignacy, przewiózł nas z łodzią do Zbąszynia. Tam zwodowaliśmy nasze pływadło i zostaliśmy przez cztery i pół sezonu. Cały ten okres pomijam celowo, mając nadzieję opisania go w innym terminie, bowiem czas spędzony w Zbąszyńskim Klubie Żeglarskim uważam za najlepszy w naszej karierze wodniackiej.

Dzięki temu, że spotykaliśmy się z członkami ZKŻ, poznaliśmy kolegów, zapaleńców, którzy wytwarzali według własnych pomysłów, swoim sumptem, swoje własne łodzie. Nas to też wciągnęło. Jednym z tych zapaleńców był Krzysztof B. Zaraził mnie szkutnictwem i motorowodniactwem. Krzysiek, metodą prób i błędów dochodził do swojej bardzo udanej konstrukcji - WEEKEND 820. Przedtem było jeszcze kilka konstrukcji, które uznał za pośrednie. Miał bowiem jakiś konkretny zamysł i konsekwentnie do niego dążył. Kiedyś przycumował swojego pierwszego Weekenda obok naszej Sasanki i poszedł sobie gdzieś. Ula popatrzyła na jacht i orzekła, że taki to by chciała mieć! Kiedy wrócił Krzysiek, wpuścił nas do wnętrza. Ula oniemiała. Taka przestrzeń! Przecież tu można tańczyć, orzekła.
To był początek naszej "Kucykowej epopei".

Znów były wydatki, znów masa wyrzeczeń. Dużo pracy fizycznej. Nie powiem, Krzysztof był bardzo, ale to bardzo pomocny. Pomagał nam we wszystkim. W końcu oboje z Ulą byliśmy zupełnie zieloni, jeśli chodzi o szkutnictwo. Udało się!
Teraz przyszedł moment na wymyślenie nazwy jachtu. Ula myślała, myślała i pewnego razu, ni stąd, ni zowąd wygłosiła: będzie się nazywał Kucyk! Czemu? zapytałem, bo kucyk, to mały konik, a wodniactwo to nasz konik, niech więc to będzie nasz KUCYK - i tak zostało.

Wreszcie nasz Kucuś, jak go pieszczotliwie nazywaliśmy, stanął na wodzie w cigacickim porcie. Był czerwiec 2007 roku.

W owym czasie działało na terenie portu w Cigacicach Stowarzyszenie Sportów Wodnych i Narciarstwa Wodnego "ORKA". Przewodził mu kpt.jacht. Henryk M.
Dostaliśmy z Ignacym formularze zgłoszeniowe do wypełnienia i na jakimś zebraniu stowarzyszenia, zostaliśmy przyjęci w jego skład. Tak więc, na wodowanie i chrzciny Kucyka zebrała się spora grupka członków stowarzyszenia, naszych przyjaciół i wszystkich, którzy w jakiś sposób przyczynili się do naszego szczęścia. Matką chrzestną została moja mama, która spryskując jacht z otwartej butelki szampanem, wyrzekła sakramentalne słowa: "Płyń po rzekach, kanałach i jeziorach, nieś sławę swojemu konstruktorowi, wykonawcy i armatorowi. Nadaję ci imię  "KUCYK"!

Na pirsie wybuchły owacje i gromkie brawa!

Nadaję ci imię KUCYK!
Słyszycie brawa?

Potem była jeszcze uroczystość stawiania bandery. Zajęliśmy więc miejsce w szyku na kokpicie statku. Na komendę Banderę staw!, nasza córka Ania,
wstawiła przygotowany wcześniej flagsztok z banderą do specjalnego uchwytu.


Tu miały rozlec się dźwięki hymnu narodowego, ale jak zwykle w takich sytuacjach, zawiodła aparatura. Sytuację uratowała siostra Uli. intonując pierwszą zwrotkę hymnu. Po jej odśpiewaniu, znów posypały się brawa i indywidualne gratulacje.

Nasza radość była bardzo, bardzo wielka. Wreszcie spełniły się nasze wieloletnie marzenia. Oto świat wód śródlądowych Polski i Europy stanął przed nami otworem, a my byliśmy właścicielami i armatorami bardzo wygodnego i obszernego jachtu motorowego. 

Zaraz zaczęły się przykładowe rejsy. Kucyk mógł zabrać na pokład jedynie osiem osób, a liczba chętnych do krótkiej przejażdżki była duża, toteż nasz kolega Józio pomógł nam obwożąc wszystkich chętnych po porcie z króciutkim wypadem na Odrę.
mój pierwszy rejs po porcie
i któryś kolejny...

Potem była długa biesiada. Długa, jak czerwcowa noc. Z tańcami, śpiewami, jadłem i napojami.


... i ja tam byłem, miód i wino piłem.

3 komentarze:

  1. Czytając Twój post wracają wspomnienia z dzieciństwa i wakacji spędzonych na zbudowanych przez tatę żaglówkach. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.

    OdpowiedzUsuń