piątek, 9 września 2016

Epilog

   Minęło dwadzieścia pięć lat od kiedy przestałem wiosłować. Przez ten czas Polska zmieniła się gruntownie. Choć dotąd pozostała w niektórych z nas postkomunistyczna mentalność, jednak panującym ustrojem, jest ustrój demokratyczny. Niestety wciąż, pośród wielu grup społecznych dominuje postawa martyrologiczna. Na szczęście młodzież stała się już bardziej nowoczesna, dążąca do europejskiej integracji, mówiąca wieloma obcymi językami, wykształcona i przedsiębiorcza. Całe pokolenie wychowane zostało na internecie, nowoczesnym medium, które ćwierć wieku temu, ledwie raczkowało w naszym kraju. Ten środek komunikowania się między ludźmi wyparł inne, wcześniej doskonale funkcjonujące media. Telefon, w tamtych czasach element zbytku i nobilitacji społecznej, teraz stał się wielofunkcyjnym komputerem, wszechobecnym i niezastąpionym. Nikt też nie boi się oficjalnie przyznawać do tego, że ma odmienne poglądy polityczne, społeczne czy religijne. Można swobodnie dysponować swoim mieniem i osobą. Dzięki wstąpieniu Polski do NATO staliśmy się bezpieczniejsi, a dzięki naszemu członkostwu w Unii Europejskiej i podpisaniu umowy z Schengen o swobodzie przemieszczania się, możemy bez paszportu zwiedzać większą część Europy.
    Kiedy mojej córce opowiadam o tym, że kiedyś po paczuszkę kawy wystawało się w kilkugodzinnej kolejce, a w sklepach mięsnych zamiast mięsa i wędlin sprzedawano ocet, że inne dobra dystrybuowane były przy pomocy specjalnych list, talonów, albo tak zwanych kartek, patrzy na mnie z niedowierzaniem.

   Po 1991 roku odbyłem jeszcze jeden kurs żeglarski, podwyższając stopień na sternika jachtowego. Następnie odbyłem dwa kursy na stopnie sternika motorowodnego i starszego sternika motorowodnego. Odtąd mogłem brać w czarter dowolne jachty. Korzystaliśmy z Ulą z tej możliwości pływając po Mazurach, Solinie, i wielu innych zamkniętych i otwartych akwenach w całej Polsce. Wreszcie, dzięki naszej zapobiegliwości i korzystnemu zbiegowi okoliczności kupiliśmy nasz własny jacht żaglowy Sasanka 620, zamieniając go po kilku latach pływania na znacznie większy i wygodniejszy jacht motorowy Weekend 820. Nazwaliśmy go KUCYK.

   Waldek P. przeorganizował dawne Koło PTTK na Towarzystwo Turystyczne „Chapacz”. Zachowuje tradycje i zwyczaje poprzedniej formacji. Jest niezmordowanym organizatorem wielu imprez turystycznych. Pieszych, rowerowych, kajakowych, narciarskich, a także rajdów i wycieczek. Stał się nieodłącznym elementem naszej zielonogórskiej, turystycznej rzeczywistości.
   Jego imprezy znają i cenią wszyscy uprawiający turystykę kwalifikowaną lub taką zwykłą, rekreacyjną.

   Pewnego lipcowego dnia 2011 roku zadzwonił mój telefon. Dzwonił Waldek. Zapraszał mnie, wraz z rodziną na spływ kajakowy Odrą. Miał to być spływ integracyjny, w którym udział obok osób niepełnosprawnych miały wziąć osoby sprawne. Moja rola miała polegać na tym, że miałem płynąć swoim „Kucykiem” zabezpieczając spływ, niosąc w razie potrzeby niezbędną pomoc techniczną, ratunkową oraz medyczną, gdyż Ula, miała pełnić na tej imprezie rolę pielęgniarki. Przystaliśmy na ten układ.


    Wyruszyliśmy więc do Głogowa, gdzie z przystani LOK rozpoczynał się „Lubuski Integracyjny Spływ Kajakowy Osób Niepełnosprawnych” Impreza zaczynała się 16 i trwała do 21 sierpnia. Uroczyste zakończenie oraz rozdanie nagród i upominków odbyło się w zamku w Krośnie Odrzańskim. Organizatorem było Towarzystwo Turystyczne „CHAPACZ” z Zielonej Góry, a komandorem właśnie Waldek.

Podsumowanie spływu integracyjnego

   Korzystając z okazji, że znalazłem się na tym spływie, poszedłem na ognisko. Przeżyłem swoisty powrót do przeszłości. Znalazłem się w swoim środowisku, pośród ludzi których lubiłem i znałem. Hirek, Franio, Tomek, Marek, Waldek, to moi starzy znajomi z minionej, „kajakowej epoki”. Z nimi, ramię w ramię płynęła młodzież. Dobra, kulturalna, sympatyczna młodzież. Wszyscy siedzieliśmy jak dawniej przy ognisku. Płomienie ognia liżąc polana wyrzucały w górę snopy iskier. Na niebie świeciły gwiazdy, wokół pachniało sianem, a ciepłe powietrze wypełniały odgłosy cykających świerszczy. Klimat, jako żywo przeniesiony ze spisanych tu moich opowieści. Klimat wędrówki „Chapaczy”.

Waldek
(zdjęcie zamieszczam za jego zgodą)

   Mirek Ch. usiadłszy przy ogniu, wziął w ręce gitarę i w tej scenerii, głosem gromkim, jakby skandując nieco, zaśpiewał swoją piosenkę:

„Zachodzi słońce wśród chmur czerwieni
Ostre cienie rzucają pnie drzew
Senne trzcin kołysanie, plusk ryby w jeziorze
Do snu kładzie się nam dzień”
 Potem, skończywszy zwrotkę zaśpiewał refren:
„Takie właśnie klimaty, to wędrówki „Chapaczy”...
A ja nie mogłem powstrzymać łez wzruszenia cisnących mi się do oczu. To było moje środowisko, moja, stara, poczciwa wiara, ta sama. Choć nastąpiła już wymiana pokoleń, nadal jest swojsko a ogniska utrzymywane są w znajomym, wodniackim, przyjacielskim klimacie.

Spływowe klimaty

Nadeszła też refleksja, że młode pokolenie, choć często odsądzane od czci i wiary, za niewrażliwość, brak chęci współdziałania, postawę konsumpcyjną, nie jest stracone. Wiele młodych wciąż ceni to, co z trudem wypracowaliśmy przed laty. Wszak przyjaźń i dobro nie zmieniły jednak swego oblicza, wciąż stanowią cenioną wartość.
Może to dzięki takim ludziom, jak Jurek, Rysio, Waldek,  nie zaginęły te wszystkie tradycje.

   Uprawiając obecnie turystyką motorowodną, pływając śródlądowymi szlakami wodnymi Polski i Europy, zastanawiam się kim jestem? Sam sobie dałem tu na to pytanie odpowiedź. W duszy, wciąż jestem kajakarzem, zawsze wodniakiem, o czym może świadczyć moje motto, którym scharakteryzowałem swój profil na jednym z turystycznych portali internetowych, gdzie od czasu do czasu zamieszczam jakieś teksty związane z wodniactwem:


 Nie ma większej przyjemności niż wyjść rano z łodzi prosto w
poranek. Widzieć malowane słońcem kolorowe niebo, unoszące się
nad wodą tumany mgieł i wyeksponowane na przeciwległym
brzegu zielone, kołyszące się trzciny. Słyszeć nieśmiałe zrazu
kwilenie ptaków, potem ogłuszające ich śpiewy. Ja to nazywam
szczęściem, a Wy?

0 komentarze:

Prześlij komentarz