piątek, 26 lutego 2016

Wstęp


   Minęło kilkanaście lat nim zdecydowałem się na napisanie tych wspomnień. Ostatecznie skłonił mnie do tego fakt, że coraz częściej spotykałem się z przyjaciółmi ze spływów kajakowych na cmentarzu, przy okazji pożegnania kogoś z nas, kto odchodził na drugi brzeg rzeki życia. Postanowiłem ocalić od zapomnienia wspomnienia o tamtych czasach, bądź co bądź czasach mojej młodości. Materiały zdjęciowe, które posiadałem były w opłakanym stanie. Z góry przepraszam wszystkich za złą ich jakość,gdyż nie mógł już im pomóc nawet Photoshop. Starsi czytelnicy zrozumieją, młodzi, którzy nie zawsze wierzą w nasze opowiadania, może z tej książki dowiedzą się czegoś nowego, czegoś co zachęci ich do uprawiania czynnie turystyki, a tej wodniackiej w szczególności. Opowiadania obejmują okres mojej aktywności kajakarskiej, przypadający na lata 1979 – 1991.

 Spływ kajakowy

   Turystykę wypiłem chyba z mlekiem matki. Uprawiałem różne jej formy, nim dotarłem do turystyki wodnej. Przed kajakową broniłem się zawzięcie i wytrwale przez trzy lata. Potem uprawiałem żeglarstwo i turystykę motorowodną.

   Kajakarzem był mój kuzyn Rysio, toteż przy każdej możliwej okazji przypuszczał na mnie ataki, chcąc zachęcić do takiej właśnie formy wypoczynku. Stosowałem zabiegi w postaci uwypuklania walorów turystyki pieszej górskiej, czy kolarskiej, umniejszając jednocześnie wartość kajakowej, o której przecież nie wiedziałem zbyt wiele. Kuzyn okazał się jednak bardziej wytrwały niż przypuszczałem, bo kiedy w 1979 roku stanąłem przed dylematem, gdzie i jak spędzę urlop, przypuścił generalny szturm. Natychmiast pojawiły się na stole spływowe pamiątki, fotografie, plakietki, proporczyki, wreszcie wykonane różnymi technikami i z dużą pomysłowością wspaniałe bibeloty z korzeni, gałęzi, kory brzozowej lub kamieni rzecznych. Znalazły się też mapy i opisy tras kajakowych. Po przejrzeniu tego wszystkiego nieco zmiękłem, a kiedy wysłuchałem opowiadań o spływowym życiu, zwyczajach, o przyjaźniach, a także o wrażeniach, jakich można doznać tylko w tak bezpośrednim kontakcie z przyrodą, jak czynią to turyści wodni, byłem już prawie kupiony. Miałem w zanadrzu jeszcze ostatni argument, że przecież trzydzieści i więcej kilometrów dziennie, to kawał drogi, a ja pamiętam, że kiedyś wypożyczyłem na jeziorze kajak i próbowałem dopłynąć do jego końca, a miało tylko trzy kilometry długości. Po przepłynięciu mniej więcej połowy odpuściłem, bo byłem tak zmęczony, że o kontynuowaniu rejsu nie było mowy. Oddałem kajak w przekonaniu, że można nim pływać tylko rekreacyjnie w odległości nie większej niż pięćset metrów od przystani. Kuzyn wysłuchał mojego koronnego argumentu i rzucił propozycję, bym spróbował raz. Jeśli stwierdzę, że pływanie absolutnie mi nie odpowiada, będę mógł wrócić nawet z połowy trasy a on zaopiekuje się moim bagażem i sprzętem. Ustąpiłem. Taki był początek tej historii wiosłem pisanej na wodzie.





0 komentarze:

Prześlij komentarz